main

PrzepisySkładnikiZakupy

Sałatka z kwiatów bananowca

2013-10-20 — 0

09.jpg

Zniknęliśmy z eteru na dłuższy czas. Bardzo ważny czas doświadczania, smakowania, aktualizacji i rewizji własnych poglądów. Spędziliśmy dokładnie 21 dni w Wietnamie, a zmyślnie przygotowane poszukiwania nowych inspiracji kulinarnych niejednokrotnie zakłócane były walką z własnym organizmem, który nieprzyzwyczajony do warunków klimatycznych, a w szczególności inwazyjnej flory bakteryjnej, odmawiał posłuszeństwa. Ale jedliśmy, jedliśmy i jedliśmy, a wszystko to w celu wyższym, odtworzenia smaków Wietnamu na polskiej ziemi ;)

Wydarzenia

Laboratorium smaków i emocji

2013-09-01 — 0

1kawior
2przystawka
2strzykawka
3gotowanie
4kaczka
4wedzenie
5losos
6deser
7malina
8makaron
10warsztaty
11warsztaty
12warsztaty
13warsztaty
14warsztaty
15warsztaty
16warsztaty

Jak to się dzieje, że wietnamskie dania nigdzie nie smakują tak dobrze jak w swojej ojczyźnie? Sprowadzamy egzotyczne składniki, odtwarzamy oryginalne receptury i wciąż brakuje magicznego składnika – atmosfery, klimatu, emocji.

To właśnie te elementy sprawiają, że jedzenie jest czymś więcej niż odżywianiem organizmu, estetyczną kontemplacją czy fenomenem kulturowym obwarowanym normami zachowania. Emocje, które towarzyszą posiłkom nie tylko przywołują wspomnienia, ale również budzą skojarzenia, stymulują wyobraźnię. Czemu więc świadomie nie zacząć ich wywoływać, a w przepisie obok podstawowych składników, zawrzeć elementy emotywne? Inspirację stanowi dla mnie obejrzany niedawno program, w którym zaprezentowano pojedyncze danie kuchni molekularnej. To nie oryginalna forma i smak wzbudziły moje zainteresowanie, ale fakt, że przed podaniem podpalono liście – nie jak można by się spodziewać w celu zmiany smaku potrawy np. poprzez wędzenie. To sam zapach wzbudzić miał w odbiorcach skojarzenia – po części dzielone przez większość (jesień, grabienie liści w ogrodzie), a po części zindywidualizowane i niekontrolowane. Posiłek stał się zatem aktem, w którym ostateczny efekt zależny jest zarówno od kucharza, jak i odbiorcy, który staje się współtwórcą tego procesu.

Zanim jednak uda nam się wzbić na poziom idei, powinniśmy wykonać pierwsze kroki na gruncie alternatywnej sztuki kulinarnej. Moje własne spotkanie z kuchnią molekularną nastąpiło całkiem niedawno (nie licząc jednorazowego, acz rozczarowującego flirtu z restauracją Amber Room), dzięki szkole CookUp i warsztatom gotowania z Łukaszem Konikiem. Powszechnie znane i łatwo dostępne składniki potraktowaliśmy ciekłym azotem, żelifikowaliśmy i rekonstruowaliśmy. W naszych dłoniach mozzarella zamieniła się w nitki makaronu, z likieru Curaçao powstał fałszywy kawior i słynne płynne ravioli Ferrana Adrii, których płynne wnętrze rozlewa się w ustach po przegryzieniu delikatnej otoczki z alginatu. Swoją drogą te ostatnie występują np. w popularnych wietnamskich deserach chè i niewiele osób wie, że również inne specjały hiszpańskiego szefa kuchni mają swe korzenie w Azji. Wgląd w ten temat daje artykuł Arthura Lubow z New York Times z 2003 r. (sic!):

Industrialne wnętrze studia kulinarnego na kilka godzin zamieniło się w laboratorium smaku, w którym poza molekularnymi klasykami czy techniką ekspresowego wędzenia, mieliśmy okazję zapoznać się ze sprzętem do sous-vide, umożliwiającym gotowanie w niskich temperaturach, uprzednio zapakowanych próżniowo składników. Efekt? Soczyste mięso przesiąknięte marynatą – jestem o krok bliżej do kaczki doskonałej.

Warsztaty pozostawiły we mnie niedosyt. Twórczą energię zabiorę ze sobą do Wietnamu i przez jej pryzmat obserwować będę lokalne zjawiska kulinarne. W naszej azjatyckiej domowej kuchni szykuje się rewolucja!

Zdjęcia: 1, 5, 6 ,7, 12, 13, 15 pochodzą ze strony CookUp 
fot. Robert Magdziak

Przepisy

Wietnamska pizza bánh tráng nướng

2013-08-09 — 0

1skladniki1
2patelnia
3patelnia
4patelnia
5gazeta
6talerz

Właśnie zarezerwowaliśmy bilety do Sajgonu! Już we wrześniu przemierzać będziemy południe Wietnamu w poszukiwaniu nieznanych przysmaków, wpierw jednak przeczesujemy Internet i tworzymy własną kulinarną mapę.

Jej obowiązkowym punktem jest przenośne uliczne stoisko, na którym skwierczy grillowany papier ryżowy ze smakowitymi dodatkami. Ten studencki przysmak zdobył serce brata Pyzy, kiedy to dwa lata temu wydeptywał własny szlak przez miasto Ho Chi Minh.

Restauracje

Thai Thai versus Why Thai

2013-08-04 — 0

11kaczka
1przystawka
2przystawka
3wnetrze
4kaczka
5kaczka
6budda
7wnetrze
8czipsy
9rollsy
10padthai

Lipiec to dla nas czas dylematu rocznicowego. A ponieważ podzielamy nie tylko miłość do siebie nawzajem, ale i do jedzenia, wybór miejsca na wyjątkową kolację, to niekończące się negocjacje.

Na pierwszy ogień poszła niedawno odznaczona restauracja, ale obeszliśmy się smakiem z powodu ponad miesięcznego czasu oczekiwania na rezerwację stolika, menu innych wyróżnionych nie bardzo trafia w nasze wschodnie gusta. Azjatyckie przybytki też w tej kwestii niewiele mają do zaoferowania – japońskie suszenie nie wzbudza już w nas dreszczyku emocji, a koreańskie i wietnamskie lokale nie grzeszą wysublimowanym wystrojem. Pozostała więc przed nami ziemia nieodkryta – Tajlandia, której kuchnia pachnie mleczkiem kokosowym, curry w trzech kolorach, jaśminowym ryżem. Tak niewiele wiedzieliśmy i tym razem uznaliśmy to za atut – nie poszukiwaliśmy oryginalnych smaków, ale otworzyliśmy się na to, co oferują nam tajscy kucharze na polskiej ziemi.

Kolacja rocznicowa przeciągnęła się do dwóch dni i tak powstało porównanie dwóch zupełnie różnych miejsc:

Thai Thai

Wyjątkowa lokalizacja w budynku Teatru Wielkiego oraz wystrój niczym wnętrze złotej pagody zobowiązują. To sceneria godna rozwinięcia wątku poszukiwań kaczki doskonałej. Wpierw jednak, na pobudzenie apetytu, zamówiliśmy smażone wontony w towarzystwie pikli oraz suszoną na słońcu karkówkę. Pierożki do chrupiących nie należały, pocieszyliśmy się jednak dobrze doprawioną wieprzowiną. Chwilę później na stole pojawiły się dania główne – kaczka w czerwonym curry oraz smażona w woku. Rzuciliśmy łakomym wzrokiem na olbrzymie porcje i nieporadnie zabraliśmy się do degustacji za pomocą łyżki i widelca, jak to jest w tajskim zwyczaju. Dlaczego nieporadnie? Znanymi nam sztućcami Tajowie posługują się odmiennie – trzymając w lewej dłoni widelec wsuwają na łyżkę pokarm i właśnie tą łyżką, znajdującą się w dłoni prawej, wkładają go do ust.

Wróćmy jednak do potraw, bo to nie sposób jedzenia, ale ich smak jest najważniejszy. W obu wersjach mięso kaczki było soczyste, miękkie, zaróżowione – przypominało bardziej efekt uzyskiwany dzięki gotowaniu za pomocą techniki sous vide niż agresywnego smażenia na woku. Obie kaczki przyrządzone były na bardzo wysokim poziomie, jakością deklasowały wszystkie, które do tej pory mieliśmy okazję jeść. Sam dobór składników i przypraw nie zaskakiwał – jak to określił Szanowny Mąż smakowały domowo (oczywiście biorąc poprawkę na fakt, że nasza kuchnia odbiega na wschód od standardów polskich).

Why Thai

Uznaliśmy, że nie możemy wyrobić sobie zdania na podstawie pojedynczego spotkania z tajskimi kulinariami, dlatego następnego dnia zjedliśmy wczesną kolację w Why Thai. Wystrój w stylu nowoczesnego vintage, nieformalna atmosfera i otwarta kuchnia, w której podglądać można tajskich kucharzy przy pracy, niestety niefortunnie usytuowana na drodze do toalety. Oszczędziliśmy sobie tego widoku i usiedliśmy po drugiej stronie sali, a na stole szybko pojawiło się czekadełko w postaci krewetkowych prażynek z pysznym orzechowym sosem oraz przystawka – pojedyncza świeża sajgonka (spring roll) z zaskakującym sosem miodowym. Nie ustaliśmy w naszych poszukiwaniach kaczki doskonałej i zamówiliśmy wersję w czerwonej paście curry z ananasami – rzekomą specjalność Szefa Jiraphona. Zdecydowaliśmy się również na kultowy wśród turystów pad thai z kurczakiem, ciekawi, co też mogło ich tak w makaronie ryżowym zachwycić. W przeciwieństwie do Thai Thai porcje były zdecydowanie mniejsze, potrawy smaczne, ale znów uderzyła nas ich prostota. Delikatnej kaczce towarzyszyła kropla sosu, a zagadka popularności pad thai nadal nie została przez nas rozwiązana.

Kuchni tajskiej nie można odmówić uroku egzotyki, ale odnosimy wrażenie, że niesłusznie promowana jest na Zachodzie w ekskluzywnej formie. Tak jak zapiekanka ziemniaczana, niezależnie od tego czy podana w Warszawie, Pekinie czy Nowym Jorku, pozostanie daniem prostym i niewyrafinowanym, tak potrawy kuchni tajskiej z rodowodem z ulicznych jadłodajni, powinny przybrać formę odpowiednią do ich pochodzenia.

 

Restauracje

Bao Bar – pierogi jako narzędzie zbrodni

2013-07-18 — 0

foto16
foto21
foto31
foto41
foto51
foto61

Odwiedzając różnego rodzaju lokale gastronomiczne przymykamy zwykle oko na drobne niedociągnięcia – zbyt długi czas oczekiwania, brak potraw z menu (lub ich składników) i tym podobne historie.

Najważniejszy jest finalny produkt – danie, które szczerością chwyta za serce. Dla którego wracamy do najbardziej zapyziałych miejsc z plastikową zastawą prowadzeni wspomnieniem ich smaku.

Ogólnie – da się nas lubić.

Nic jednak tak nie psuje nam humoru jak nieudany posiłek. Na dokładkę negatywne odczucia pogłębia fakt, że lokal do którego zdarzyło nam się trafić prezentuje Polakom azjatycką kuchnię w najgorszym wydaniu.

Strzeżcie się więc restauracji Bao Bar – Zdrowe Pierożki Na Parze, bo żadne ze słów zawartych w jej nazwie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Nie jest to restauracja tylko bar względnie szybkiej obsługi, mieszczący się w szeregu lokali handlowo-usługowych w Al. Jana Pawła II. Specjalnością zakładu miały być baozi – chińskie bułeczki gotowane na parze. W oryginalnej wersji, dzięki zawartości drożdży, są puchate i lekkie. Ich zapach, zaraz po wyjęciu z bambusowego koszyka, kojarzy się z ciepłem i gościnnością domu.

Co otrzymaliśmy w Bao Barze? Twarde, niekształtne gnioty. Niedogotowane, z nędznym nadzieniem. Tak mierne, że nawet zamoczenie w sosie sojowym serowo-ananasowego pieroga (bo tak nazywane są baozi w tym miejscu) nie było w stanie zmienić jego smaku, ani na lepsze, ani na gorsze. Dabao, dwa razy większa wersja tej mordęgi, na dodatek wypełniona zwartą masą podrobów. Do tego zupa won ton – szary wywar z cebulą i pieczarkami (sic!) oraz ogórki z czosnkiem, bez czosnku. Na tym tle o wpadkach w obsłudze nie warto nawet pisać.

Nie mogąc zmęczyć naszych baozi zdecydowaliśmy się wziąć je na wynos (Szanowny Mąż musiał sobie sam pozawijać je w sreberka) Tym samym staliśmy się posiadaczami narzędzia zbrodni – twardym pierogiem wielkości pięści można zabić nie tylko kubki smakowe.

Bao Barze, przykro nam, że istniejesz na kulinarnej mapie Warszawy.

O tym, gdzie warto spróbować baozi przeczytasz tu: pierogi baozi

LudzieWydarzenia

Kangur oswojony na talerzu

2013-07-14 — 0

foto1
foto2
foto3
foto4
foto5
foto6
foto7
foto8
foto9
foto10
foto11
foto12
foto13
foto14
foto15

Zeszłego lata z przyszłym Szanownym Mężem urządziliśmy przyjęcie. W wiadomym celu. Było gorąco, tłocznie i szczęśliwie.

Angażując się w przygotowania przekonaliśmy się, że za magią wyjątkowego wieczoru, kryje się ciężka praca zastępu ludzi. Włączając rodzinę. Od tej pory podłapaliśmy organizacyjnego bakcyla i z ciekawością obserwujemy rynek cateringowy w Polsce oraz poza jej granicami. Czym zaskoczy nas w tym roku Mazurkas Catering?

Egzotyką, budzącą dreszcze emocji. O tych, znanych dotąd z dalekich wypraw, składnikach, które trafiają na polskie bankiety, będzie się mówić. Stoiska z owadami niczym z tajskiego targowiska: szarańcze wędrowne, drewnojady, karaczany argentyńskie, świerszcze. Jeszcze poruszające odnóżami, a już nadziane na bambusowe patyczki i gotowe do usmażenia. W smaku chrupkie, ale niestety również tłuste, a towarzyszące im ciężkie sosy tylko pogłębiają to wrażenie. Owady aż proszą się o lekkie dodatki – limonkę, chili, trawę cytrynową. Mam nadzieję, że niedługo szef kuchni Bartłomiej Czerwiński również odkryje tę prawidłowość i przestanie okraszać je swojskim sosem słodko-kwaśnym, który z Azją ma tyle wspólnego, co nic.

Jednak owady to tylko przystawka do egzotyki, jaką oferuje Mazurkas Catering. Podczas prapremiery nowego cateringu, pojawiły się mięsiwa niezwykle rzadko goszczące na polskich stołach: krokodyl, kangur i bizon. Niestety świeże, a nie mrożone, dostępne są tylko dla branży HoReCa, więc niech nie zwiodą nas zaskakujące oferty Lidla (Kangaroo Steaks).

Carpaccio z krokodyla, serwowane z ziołowo-limonowym sorbetem, glonami wakame, crostini i sezamowo-orzechowym sosem, zaintrygowało mnie nie tyle smakiem, ale konsystencją. Kruchość pergaminowych plasterków mięsa przypominała pieczony schab lub surową pieczarkę.

Kangur i bizon miały zdecydowanie bardziej europejską oprawę. Niczym podczas niedzielnego obiadu rozsiadły się w towarzystwie ziemniaków z czosnkiem, marchewki, selera naciowego i szparagów. Jedynie konsystencja i delikatne niuanse smakowe zdradzały ich obce pochodzenie. Wyrafinowane mięso z bizona kontrastowało z twardym filetem z kangura. Wysoka zawartość białka, niewielka ilość tłuszczu, a na dodatek długie włókna, sprawiają, że jest dość twardy. Nie dziwi mnie już jego niska cena w Australii (porównywalna z wieprzowiną) i pewna jestem, że po tym doświadczeniu nie wstąpię w szeregi kangatarianów.

Nowa oferta Mazurkas Catering to pierwszy krok w stronę egzotyki. Oswaja polskie podniebienia i przygotowuje na nowe doznania kulinarne. Czekam jednak na więcej.

Zobacz też: kulinarne tabu

PrzepisyWydarzenia

Lekka kuchnia wietnamska na Good Food Fest 2013

2013-06-28 — 1

springRoll.jpg

Pierwszy letni weekend już za nami, tak jak i warsztaty „Niezwykła kuchnia wietnamska” w ramach kulinarnego festiwalu Good Food Fest 2013.  Pogoda nam nie dopisała, ale atmosfera była przednia, a i wspólnie przygotowane potrawy nie najgorsze. Spożywane na zimno, pełne egzotycznych świeżych ziół

Restauracje

China Garden: przepis na chińską restaurację

2013-06-18 — 0

baklazan
deser
homar
my
pierogi
przystawki
przystawki2
ryba
szaszlyki
warzywa
wnetrze2
wnetrze3
zupa

Szczerość to dla nas ważny składnik jedzenia. Niestety w wielu restauracyjnych daniach zanika gdzieś pomiędzy opłacalnością a przystosowaniem do polskiego smaku

Jak przeciwdziałać temu zjawisku? W chińskiej restauracjiChina Garden sprawdziliśmy kilka metod, które okazały się skuteczną drogą do satysfakcjonującego posiłku.

Po pierwsze warto nawiązać bezpośredni kontakt z obsługującym nas kelnerem, a jeszcze lepiej z właścicielem przybytku. W tym przypadku nie byłoby to możliwe bez naszej wietnamskiej przyjaciółki władającej językiem chińskim. Mai przełamała najtrudniejszą, a zarazem najbardziej absurdalną z naszego punktu widzenia, żywieniową barierę kulturową – przekonała właściciela, że Polacy mogą jeść oryginalne chińskie potrawy.

Po drugie wychodzimy poza utarte szlaki. Menu zniknęło z naszego pola zainteresowania, kiedy właściciel China Garden zaczął opowiadać o świeżych krabach i przyniósł tacę z egzotycznymi dla nas warzywami – gąbczakiem zwanym lufą, przypominającą lekko gorzkiego i bardziej wyrazistego w smaku ogórka (Luffa acutangula), chińskim szczypiorkiem (Allium tuberosum) i olbrzymią beninkazą szorstką (Benincasa hispida).

Po trzecie współpracujemy z właścicielem przy wyborze dań. Mimo niemiłosiernego obżarstwa (zamówiliśmy osiem potraw), na koniec daliśmy namówić się jeszcze na deser. Nagle w restauracji rozległ się głośny warkot – to właściciel własnoręcznie szykował dla nas mrożony mus z fioletowego ziemniaka. Tak orzeźwiający i kremowy, że wyszliśmy z restauracji przyjemnie odświeżeni i usatysfakcjonowani, a nie po prostu przeżarci ;)

Przygotowane dla nas potrawy w China Garden odznaczały się przede wszystkim świeżością, a skomponowane przez nas menu było bardzo zróżnicowane. Wpierw podano zimne przystawki: pokrojoną w cienkie plasterki, doskonale przyprawioną golonkę wieprzową oraz paseczki żołądków wieprzowych. Następnie na stole pojawiły się kolejne potrawy – zjedliśmy zupę z krabów i beninkazy szorstkiej, dającą uczucie chłodu w letni dzień, grillowane szaszłyki jagnięce przyprawione kminem i chili, kojarzące się z kuchnią muzułmańską, smażone wontony o delikatnym cieście, przeciętną kaczkę z Nanjing (jedyne danie z polskiego menu), gąbczaka z groszkiem cukrowym oraz doskonałego bakłażana faszerowanego mięsem mielonym.

Niestety na kaczkę idealną będziemy musieli jeszcze zaczekać, ale z czystym sumieniem możemy polecić ogromny wybór dań chińskich w restauracji China Garden.Wysiłek włożony w zastosowanie w praktyce naszych rad na pewno się opłaci.

Dwa ostatnie zdjęcia pochodzą ze strony:  http://www.chinagarden.pl/

PrzepisySkładnikiZakupy

W poszukiwaniu kaczki doskonałej

2013-06-06 — 0

kaczka1
kaczka2
kaczka3
kaczka4
kaczka5

Aromatyczna kaczka z majerankiem, otoczona wieńcem pieczonych jabłek, pojawiała się na moim rodzinnym stole rzadziej niż pieczeń z dzika czy zajęczy comber. Być może z tej dominacji kuchni myśliwskiej początek swój wzięła moja miłość do mniej szlachetnego drobiu.

Aromatyczna kaczka z majerankiem, otoczona wieńcem pieczonych jabłek, pojawiała się na moim rodzinnym stole rzadziej niż pieczeń z dzika czy zajęczy comber. Być może z tej dominacji kuchni myśliwskiej początek swój wzięła moja miłość do mniej szlachetnego drobiu.