main

PodróżePoradniki

Tanie sushi w Japonii – warto?

Piotr Górecki - 2017-12-13

Drażnią mnie pojawiające się coraz częściej opinie, że gotowe sushi z japońskich sklepików typu convenience store (Lawson, 7-Eleven czy FamilyMart) jest „lepsze niż najlepsze sushi w Polsce”. Nie, nie jest. I choć to poziom zdecydowanie wyższy niż nasze gotowce z dyskontów, osoby które choć trochę interesują się tematem sushi, nie będą delektować się rolkami czy nigiri z plastikowego opakowania. To skuteczna metoda na (ekstremalnie) tanie zaspokojenie głodu, ale nic więcej. Moim zdaniem, dużo lepiej sprawdza się w tym przypadku onigiri, pakowane w taki sposób, że nori styka się z ryżem dopiero po zerwaniu folii ochronnej. Dzięki temu ryżowa kanapka owinięta jest chrupiącym i świeżym papierem z glonów. Wracając do naszych krajowych realiów – zatrważająco niski ogólny poziom sushi w Polsce nie uprawnia do formułowania twierdzeń o wyższości pakowanego sushi z Kraju Kwitnącej Wiśni nad wszystkim co mamy dostępne nad Wisłą.

Świeże sushi przygotowywane na bieżąco za śmieszne pieniądze

Są jednak takie miejsca w Japonii (i jest ich wiele), gdzie możemy zjeść świeże sushi przygotowywane na bieżąco w lokalu za śmieszne pieniądze. I mówiąc śmieszne, mam na myśli naprawdę śmieszne. Bo jak inaczej nazwać porcję z dwoma kawałkami nigiri (tuńczyk, łosoś, makrela czy krewetka) za 100 jenów, czyli ok. 3 zł? Właśnie takie stawki funkcjonują w lokalach, gdzie talerzyk z sushi sunie obok naszych stolików na ruchomej taśmie, a my możemy do woli się częstować. Jak to wygląda w praktyce?

  • W niektórych lokalach wszystkie talerzyki z sushi są w tej samej cenie, a w innych ich cena różni się w zależności od ich koloru – im lepszy składnik/kawałek, tym wyższa cena.
  • Do wyboru mamy zazwyczaj porcje nigiri, gunkanów czy hosomaków (czasami też sashimi). Grube rolki w stylu europejskim to rzadkość.
  • W niektórych lokalach na dotykowych ekranach przy stoliku można domówić dodatkowe pozycje, których nie ma na taśmie.
  • Najczęściej sproszkowana zielona herbata (niskiej jakości) wraz z wrzątkiem z dystrybutora przy stoliku dostępne są gratis.
  • Przy stołach możemy dostrzec całe rodziny z dziećmi, biesiadujące w swobodnej atmosferze.
  • Rozliczamy się na koniec uczty, dostając rachunek zależny od liczby (a czasami też koloru) talerzyków.

Co mogę powiedzieć o smaku sushi w takich miejscach? Zacząłbym od ryżu, bo tutaj widać największy kontrast między japońskimi a polskimi lokalami. Gatunki tego ziarna może nie są tam najwyższej jakości, ale sposób ugotowania i zakwaszenia sprawiają, że wiele rodzimych restauracji mogłoby zapłonąć rumieńcem wstydu. Słoność i kwasowość zalewy dobrze uzupełnia właściwie ugotowany ryż i surową rybę. Zbyt mocne zbicie ziaren (widać to na rezonansie magnetycznym!) należy w tym przypadku wybaczyć. Ryby i owoce morza wykorzystywane do nigiri również nie powalają jakością (akami bywało co najwyżej przeciętne), ale to wciąż poziom akceptowalny. A biorąc pod uwagę różnorodność składników i cenę –  to więcej niż można by oczekiwać. Oprócz ryb i owoców morza, mogą trafić do nas talerzyki zaskakujące – na przykład gunkany z kurczakiem w sosie czy szarpaną wołowiną. Fajnie było ich spróbować jako kulinarną ciekawostkę, ale to nie jest ten rodzaj sushi, który chcielibyśmy jeść w większych ilościach. Jeśli też jesteście fanami bardziej klasycznych smaków – zdecydowanie radzimy pozostać przy rybach i owocach morza. Te uzupełniane są często bardzo klasycznymi dodatkami, czyli zieloną częścią dymki, tartą rzodkwią japońską czy sezamem. W doborze tych dodatków widać konsekwencję i brak przesady.

Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej sushi-wyżerki

Będąc w Japonii grzechem byłoby nie skorzystać z takiej sushi-wyżerki. Mimo, że nie należy liczyć na szczególnie wzniosłe doznania smakowe, to stosunek ceny do (przyzwoitej) jakości i różnorodności składnika ścina z nóg. Szczególnie mając na uwadze horrendalne ceny sushi w Polsce, gdzie za prosty zestaw z mielonką rybną („surimi”) i wątpliwej świeżości łososiem nierzadko zapłacimy ponad 100 zł. Rozumiem restauratorów, którzy podają takie sushi, jakie klienci chcą jeść (czyli amerykańskie „na bogato”, w tempurze, z grubą warstwą sosu i dodatków), ale – jakkolwiek banalnie to brzmi – gdy spróbuje się raz sushi w Japonii, dla wielu osób nie ma już odwrotu. Nawet jeśli to było tylko proste nigiri z ruchomej taśmy.

PS: Kwestie kosztu/dostępności składników, dostawców i biznesowej strony prowadzenia suszarni w Polsce pomijam celowo – to blog głównie dla osób, które lubią podróżować i dobrze zjeść. Sprawy finansowe pozostawiam restauratorom, którzy muszą sobie radzić w tych trudnych czasach kapitalizmu. 😉