main

RestauracjeSkładniki

W pogoni za ramen

2014-12-12 — 0

ramen1
ramen2
ramen3
ramen4
ramen5
ramen6
ramen7
ramen8
ramen9
ramen10

Temat ramen pojawia się już po raz czwarty na naszym blogu, a my wciąż pozostajemy nienasyceni.

Wiedzeni przykładem bohaterów japońskiego westernu Tampopo zaglądamy do garnków, wypytując o składniki wywaru i pochodzenie pszennego makaronu, jednak sekret idealnego w swej prostocie ramenu pozostaje dla nas tajemnicą. Co nam umyka?

Restauracje

Parnik kontra Harbińskie Pierożki

2014-11-11 — 0

pierogi2.jpg

Drugi tydzień listopada zaskoczył nas słońcem, jednak nie dajmy się zwieść – do naszych drzwi skrada się zima.  Zanim zwolnimy obroty i pogrąży nas spokojny sen pozwólmy sobie na ucztę, której wspomnienie rozgrzeje nas, gdy przyjdzie śnieg. Chłodne wieczory to idealny czas, aby zasiąść nad bambusowym parnikiem wypełnionym soczystymi pierogami – w końcu jak mówi chińskie przysłowie:

RestauracjeSkładnikiWydarzenia

Pięknie czy smacznie? Współczesna japońska kuchnia na obczyźnie

2014-10-02 — 0

sushi1
sushi2
sushi3
sushi4
sushi5
sushi6
sushi7
sushi8
sushi9
sushi10
sushi11
sushi12
sushi13
sushi14
sushi15
sushi16
sushi17

Do odwiedzenia Wabu Sushi Bar, miejsca oferującego japońską kuchnię dla wymagających, zachęcił nas skuteczny marketing prowadzony na znanym portalu społecznościowym.

Profesjonalnie wykonane zdjęcia potraw i składników, publikacja przepisów w prasie, a szczególnie – zaangażowanie w akcję „Wrzesień z Murakamim”, promującą książki autora, którego darzę sentymentem.

Z wysokimi oczekiwaniami, co do jakości lokalu zasiedliśmy za barem, okalającym przestrzeń roboczą sushi mastera. Z racji centralnego ulokowania kucharza oraz braku stałego menu wejście w dialog zdaje się nieuchronne. Zaczęliśmy, więc od serca sushi – ryżu. Kucharz stwierdził, że mamy do czynienia z odmianą do sushi. Marki natomiast nie znał, a nawet gdyby znał to informacją podzielić by się nie mógł, bo to sekret zakładu. Pytanie o ryż w Polsce zdaje się nie być zbyt popularne, ale odnieśmy je na przykład do wina – sommelier, który nie chce nam zdradzić pochodzenia trunku? Z grzeczności milczeniem pominiemy odpowiedzi na kolejne pytania o podstawowe składniki.

Przejdźmy do wyboru dań. Brak menu powinien stymulować sushi mastera do kreatywności. Nam na wstępie zaoferowano California maki, dlatego zdecydowaliśmy się uważniej przyjrzeń bieżącym specjalnościom wypisanym na czarnej tablicy. Tu znacznie ciekawiej – nie mogliśmy odmówić sobie maków z mięsem kraba w czarnym ryżu kleistym, dodatkowo obłożonych delikatnie opieczonymi plasterkami łososia. Rozsmakowaliśmy się i mieliśmy ochotę na więcej, ale wymagało to kolejnej walki o inwencję twórczą sushi mastera. W końcu padło z jego ust tytułowe pytanie: „Ma być pięknie czy smacznie?” To zero-jedynkowe ujęcie kwestii smaku i estetyki wywołało we mnie zadziwienie, że nie mogę liczyć na danie spełniające oba ta warunki. Po chwili jednak przed moimi oczami spoczęło uczciwych rozmiarów i znakomitej jakości gunkan maki z tuńczyka, wypełnione ikrą łososia. Byłam podwójnie usatysfakcjonowana.

Pytanie to jednak pozostało ze mną dłużej niż wspomnienie wysiłku włożonego w zdobycie – w gruncie rzeczy – naprawdę dobrej jakości sushi zarówno pod względem jakości składników, połączeń smaków, wielkości porcji i estetyki przygotowania.

Refleksje nad współczesną kuchnią japońską i jej przemianami na obczyźnie złożyły się w czasie z przyjazdem profesor Hiroko Nakazawa, Ambasador Kultury Japonii, która poprowadziła warsztaty zorganizowane przy współpracy Ambasady Japonii w Polsce oraz Państwowego Muzeum Etnografii. Miałam przyjemność w wydarzeniu tym uczestniczyć, ciesząc się nie tylko możliwością wspólnego przygotowania artystycznego sushi, ale i informacjami poszerzającymi perspektywę na temat japońskich kulinariów.

Część praktyczna utwierdziła mnie w przekonaniu, że to, co zgodne z japońskim poczuciem piękna nie musi być również smaczne. Podążając za wskazówkami prowadzącej udało nam się stworzyć w przekroju maków różę, ale składniki z których powstała – barwiony ryż, cienki omlet i strączki fasoli nie miały potencjału zawładnięcia moim podniebieniem (w przeciwieństwie do kolejnej kulinarnej atrakcji spotkania – steku z wołowiny wagyu). Do gustu przypadła mi również pożywka intelektualna – prezentacja bogata w statystyki. Wartość japońskiej sztuki kulinarnej jest niezaprzeczalna, jednak nie jest ona bytem istniejącym w próżni. Okazuje się bowiem, że globalne zmiany nawyków żywieniowych nie ominęły Japonii. Przytoczone przez prowadzącą dane wskazują, że kraj ten zmaga się ze spadkiem samowystarczalności żywnościowej (w 2010 r. w przypadku głównych zbóż była ona na poziomie 60%), przy jednoczesnym wzroście spożycia białka zwierzęcego (ryb i owoców morza) oraz spadku konsumpcji ryżu na rzecz pieczywa i makaronów. Chociaż Japończycy nadal plasują się na pierwszym miejscu w średniej długości życia to negatywne skutki zmiany diety nie pozostają bez wpływu na jego jakość. Czy zdrowa, smaczna i wysoce estetyczna kuchnia japońska stanie się wkrótce mitem obecnym jedynie w zachodnich krajach?

Restauracje

My’o’tai – prawdziwie azjatycki streetfood

2014-09-15 — 0

taj1
taj2
taj3
taj4
taj5
Processed with VSCOcam with s2 preset
taj7
taj8

Ta ostatnia niedziela pełna była euforycznych uniesień, a ich bezpośrednią przyczyną – nowootwarty lokal My’o’tai, czyli pierwszy prawdziwie azjatycki streetfood w stolicy!

Emocje spotęgowało zaskoczenie, kiedy w progu zastaliśmy Trisno Hamida z krakowskiego Yellow Doga. Kiedy rządzi w kuchni potrawy są nieposkromione – pełne intensywnych smaków i chociaż oryginalne, to ich styl mocno naznaczony jest charakterem gotującego Singapurczyka.

Jeśli dotąd kuchnia tajska kojarzyła się Wam z trójbarwnym zawiesistym curry szykujcie kubki smakowe, bo potrawy z północy tego kraju mają w sobie świeżość i energię, jakiej do tej pory warszawskim lokalom brakowało. Korzystając z pogody, rozsiądźcie się przy ulicznym stoliku, zakasajcie rękawy i porzućcie sztućce – jedzenie w My’o’tai aż prosi się o oblizywanie palców. W krótkim menu znajdziecie trzy przekąski, które szczególnie się ku temu nadają – kukurydza w mleku kokosowym posypana chili, słodkie skrzydełka i miang kham (เมี่ยง คำ), czyli zawijańce w liściach betelu (na zdjęciach podpowiadamy jak się do nich dobrać). Te ostatnie można by jeszcze podkręcić, aby były prawdziwą eksplozją smaku.

Nie zawiedziecie się również głównymi daniami – wieprzowa polędwiczka w kwaśnym sosie pachnie tajską bazylią, a pieczony bakłażan to danie wegetariańskie (kiedy zrezygnujecie z dodatku suszonych krewetek), na które czekaliśmy od dawna – sytne, zdrowe i trafiające w naszą słodko-kwaśno-ostrą paletę smaków.

Czy może być jeszcze lepiej? Może! Autorskie inspirowane Azją drinki, świetna obsługa, darmowa woda i przystępne ceny. Idźcie, stestujcie, wróćcie. กินเผื่อด้วยนะ!

RestauracjeWydarzenia

Poznań orientalnie

2014-09-14 — 1

poznan5.jpg

To miasto do zakochania. Eklektyczna architektura, palmiarnia z początków XX w. przenosząca w najbardziej egzotyczne zakątki świata i oczywiście energetyczna scena kulinarna. Poznań przyciągnął nas do siebie za sprawą wyrafinowanej kolacji duetu Tomasz Trąbski / Robert Makłowicz, w ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego Smaku. Połączenia smardzów, foie gras, perliczki i grasicy nie zapomnimy do końca życia, jednak to azjatyckie smaki zatrzymały nas na dłużej w wielkopolskiej stolicy.

RestauracjeSkładnikiZakupy

Pikantna historia chili

2014-08-18 — 0

chili1
chili2
chili3
chili4
chili5
chili6
chili7

Często podkreśla się, że współczesna kuchnia wietnamska to mieszanka wpływów chińskich, francuskich oraz regionu (Laos/Kambodża/Tajlandia).

Okazuje się jednak, że duże większe zasługi dla rozwoju naszych ulubionych kulinariów ma Ameryka Południowa! To z niej krętymi drogami do Wietnamu trafiły: papryka, ziemniaki, maniok, kukurydza, orzechy arachidowe, củ đậu (kłębian kątowaty, Pachyrhizus erosus), bataty, gujawa (quả ổi, Psidium L.), papaja, marakuja, ananas, smoczy owoc (quả thanh long,Hylocereus undatus/polyrhizus), pomidory, su su (kolczoch jadalny, Sechium edule), dynie (bí, Cucurbita), kakao, awokado, kolendra meksykańska (mùi tàu, Eryngium foetidum), słonecznik, điều nhuộm/cà ri (arnota właściwa/annato, Bixa orellana), xa pô chê (pigwica właściwa, Manilkara zapota), lêkima/quả trứng gà (Pouteria lucuma), mãng cầu (flaszowiec łuskowaty,Annona squamosa).

Pośród tych mniej lub bardziej znanych składników wyróźnia się papryka chili – trudno wyobrazić sobie kuchnię wietnamską bez jej udziału, a byłoby tak, gdyby nie odkrycie Ameryki przez Kolumba w XV w. W swojej ojczyźnie ostre papryczki znane były już od ponad 6000 lat, a do dnia dzisiejszego wciąż odkrywane (lub tworzone) są nowe ich rodzaje. Dzięki łatwej uprawie szybko rosprzestzeniły się po świecie, stając się tanim i łatowdostępnym źródłem ostrego smaku. Do Azji Południowo-Wschodniej papryczki chili trafiły najprawdopodobniej dzięki portugalskim kupcom. Stały się tak ważnym elementem lokalnych kuchni, że dziś już rzadko kto zdaje sobie sprawę z ich obcego pochodzenia.

Dlaczego ostra papryka jest tak chętnie spożywana? Jedno z możliwych wyjaśnień zawiera się w chińskim powiedzeniu “bez pikantnego jedzenia nie ma rewolucjonistów”. Ostrość kojarzona jest z takimi cechami charakteru jak odwaga, waleczność i wytrzymałość. Spożywanie bogatych w kapsaicynę potraw może być zatem swoistą deklaracją posiadania powyższych przymiotów.

Kolejne wyjaśnienie fascynacji papryką chili oferuje tradycyjna azjatycka medycyna. Zgodnie z jej wykładnią w swoim życiu powinniśmy dążyć do zachowania równowagi między gorącą energią męską yang i zimną energią żeńską yin. Posilając się ostrymi potrawami (yang) nasze ciało wytwarza zimną energię (yin) – być może dlatego w krajach o gorącym klimacie ludzie tak chętnie stosują pikantne przyprawy.

Do nas bardziej przemawia wyjaśnienie związane z fizjologią smaku ostrego – w skrócie: kapsaicyna zawarta w papryczkach odbierana jest przez receptory znajdujące się na języku oraz we wnętrzu jamy ustnej jako uczucie gorąca, w konsekwencji czego pobudzany zostaje ośrodek bólu w mózgu, reagujący wydzielaniem endorfin, których zadaniem jest złagodzenie nieprzyjemnego odczucia. To własnie te endogenne opioidy o łagodnym działaniu są źródłem przyjemności z jedzenia chilli i jednocześnie powodem uzależnienia od ostrości. Jak to z uzależnieniami bywa z czasem przyzwyczajamy się do określonej dawki i potrzebujemy coraz więcej kapsaicyny, aby odczuć szczypanie na języku. Ostrość papryki mierzona jest na Skali Scoville’a, a jej jednostką jest shu (od angielskiego wyrażenia Scoville Heat Units). Zwykle w reakcji na paprykę na poziomie 200 tysięcy reagujemy łzami, wciąż jednak trwają próby wyhodowania jej najostrzejszej odmiany. Do niedawna tytułem tym poszczycić się mogła indyjska bhut jolokia (zwana również ghost pepper) o mocy 850 tysięcy do ponad miliona shu, ale obecnie najostrzejszą papryką świata jest Moruga Scorpion (ponad 2 miliony shu).

Nas nie interesuje jednak pokonywanie rekordów (chociaż stosujemy ghost pepper w zrównoważony sposób również w naszej kuchni). Znacznie ciekawsze wydaje nam się obalanie kulinarnych mitów! Powszechnie twierdzi się, iż aby uniknąć nadmiernej ostrości należy wyrzucić znajdujące się w papryce pestki. Nie jest to jednak prawda, ponieważ to nie one są źródłem kapsaicyny! Większość jej znajduje się w łożysku, znajdującym się w centrum owocu i to właśnie na nim rosną nasiona. Jeśli chcemy zredukować ostrość papryki usuwamy tę część wraz z pestkami. Pozostała kapsaicyna znajduje się w pęcherzykach osadzonych na wewnętrznej stronie ścian papryki – możemy zetrzeć je (np. łyżką), przetrzeć dokładnie ręcznikiem papierowym nasączonym olejem, a następnie przepłukać alkoholem. Zastosować można też znacznie prostszą metodę – wystarczy chili nie przecinać, ale dodać w całości, dzięki czemu zahamujemy uwalnianie się kapsaicyny.

PAPRYKA1-1

Ogólne wskazówki przy wyborze i stosowaniu papryki chili:

  • Zwykle szersze okazy o zaokrąglonym czubku są łagodniejsze.
  • Zwykle im mniejsze papryczki, tym ostrzejsze.
  • Ostrość nie jest zależna od koloru, który na dodatek zmienia się w trakcie wzrostu papryki.
  • Ostrość jest zależna nie tylko od odmiany, ale i warunków w jakich wzrastały papryki.
  • Aby papryka stała się mniej ostra można moczyć ją w słonej wodzie przez kilka godzin.

Kapsaicyna rozpuszcza się w tłuszczach, a nie w wodzie, dlatego najlepszym sposobem na poradzenie sobie z nadmierną ostrością jest wypicie mleka lub jogurtu, a podrażnioną skórę (np. podczas krojenia chili) można przetrzeć olejem.

W naszej domowej kuchni stosujemy najczęściej odmianę bird’s eye chili (ớt hiểm, Capsicum frutescens) w formie świeżej lub mrożonej, ale dzięki odwiedzinom w Gringo Barze, specjalizującym się w kuchni meksykańskiej, mieliśmy okazję poznać również:

Chipotle, czyli suszona w dymie papryka. Najczęściej takiej obróbce podlega jalapeño, która znana jest powszechnie w formie niedojrzałej o zielonym kolorze, ale wędzeniu poddawane są jej dojrzałe, czerwone, a jednocześnie ostrzejsze owoce.

Ancho, czyli suszona poblano (łagodniejsza ciemnozielona papryka, której nie je się na surowo, a z czasem nabiera ciemnoczerwnej, prawie czarnej barwy).Ancho oznacza szeroki, co wskazuje bezpoośrednio na kształt papryki po jej wysuszeniu.

Guajillo, czyli suszona papryka mirasol, rosnąca w charakterystyczny sposób – czubki owoców skierowane są ku górze, stąd też nazwa – patrząca w słońce. Jest wąska, dość długa, o żywej czerwonej barwie, w smaku nieznacznie ostra.

Chili de árbol, niewielka, wąska, dość ostra papryka, która nie traci koloru podczas suszenia.

Do gustu najbardziej przypadło nam chipotle – suszona papryka przesiąknięta dymem, o dość ciężkim, bogatym, owocowym aromacie przypominającym wędzoną śliwkę. Jeśli chcecie spróbować jak wpływa na smak potraw, polecamy Gringo Bar, który zdobył nasze podniebienia szczerą, autorską kuchnią inspirowaną Meksykiem. W menu m.in.: krem z kukurydzy doprawiony sosem malinowym z chili, przybrany popcornem i świeżą kolendrą oraz taco z niebieskiej kukurydzy. W smaku rewelacja, a dla nas także inspiracja do poszukiwań wpływu południowoamerykańskich składników na kuchnię Wietnamu.

Restauracje

Jak być dobrze zorientowanym w Krakowie?

2014-07-30 — 1

krakow2
krakow3
krakow5
krakow4
krakow6
krakow7
krakow1
krakow8
krakow9
krakow10
krakow11
krakow12
krakow13
krakow14

Podróżując staramy się poszerzać swoje horyzonty smakowe o lokalne specjały, jednak równie często ulegamy naszym preferencjom, dzięki czemu odkrywamy Azję w najbardziej zaskakujących miejscach. Tak było i tym razem podczas weekendu w Krakowie.

Big Mango

Kuchnia tajska to dla nas wyzwanie – zaliczyliśmy już wiele kulinarnych fakapów, w tym warszawskie: Thai Thai, Why Thai, Naam Thai oraz Natara, a do listy dołączyło również krakowskie Samui. Ceny odstraszają, ponieważ w żaden sposób nie przystają do jakości składników, trudności zastosowanych technik, a odległość dań od oryginału jest równa tej dzielącej Polskę i Tajlandię. I nagle nasz kulinarny szlak zawiódł nas na krakowskie peryferia, gdzie skrywa się osiedlowego lokalu Big Mango. Skromny wystrój, w kuchni-akwarium, oddzielonej od klientów szybą, uwijają się chaotycznie przynajmniej cztery osoby, a czas oczekiwania jest niemiłosiernie długi. Co więc nas uwiodło? Szczere jedzenie, przyzwoity pad thai z możliwością doprawienia pod własne kubki smakowe, koktajl z mango i miętą, zapach tajskiej bazylii. Polsko-tajski komityw zarządzający bronowickim przybytkiem prezentuje kuchnię bezpretensjonalną, która nie musi skrywać się za złotym obliczem Buddy, żeby przekonać nas o swoim egzotycznym rodowodzie.

Yellow Dog

Nie znam drugiego lokalu, do którego wracałabym pomimo tak wielu wpadek. Stopy jednak same prowadzą mnie na Krupniczą, gdzie z bogatego menu wyłuskać można zaskakujące dania, ot choćby grillowanego kurczaka w liściach pandanu, w sosie z zielonymi bakłażanami i bambusem. Wybierać trzeba jednak rozważnie – azjatycki fusion jest sztuką trudną, co potwierdzają nierówne potrawy.

Youmiko Sushi

Kto by pomyślał, że trudnodostępny maleńki lokal i dwóch brodatych polskich sushimasterów, to przepis na sukces. Fusion najwyższych lotów – świeży pstrąg zamiast ryby maślanej, chrupiące szparagi ośnieżone delikatną tempurą, tarta skórka limonki, egzotyczna okra w makach. No i też ryż. Dobra temperatura, ziarna sprężyste, zalewa kwaśna. Menu zwiastuje ilość i rodzaj sushi, reszta jest milczeniem. Dosłownie – sushimaster podsuwa kolejne smakowite kąski na dopasowanej zastawie, obserwuje nasze reakcje i tworzy kolejne dzieła. Nie ma tu mowy o przesycie, onieśmielającej łodzi sushi, zalanego sosami i przytłoczonego dodatkami. Jest czas na przemyślenie, przeżycie, smakowanie. Jest dobrze.

RestauracjeZakupy

Gdzie znajdziemy najlepszą zupę phở?

2014-06-18 — 1

wolka5.jpg

Po latach dominacji kurczaka w cieście zanurzonego w galaretowatym sosie w kolorze psychodelicznego pomarańczu klasyczna zupa z makaronem phở nieśmiało wślizgnęła się do menu najpośledniejszych wietnamskich barów. I chociaż cieszymy się, że to kultowe danie zyskuje sobie w Polsce kolejnych amatorów, to niestety jego jakość odbiega od jakichkolwiek standardów. Zbyt tłuste, zbyt wodniste, za mało przypraw, za dużo glutaminianu sodu, marnej jakości mięso, zbyt mało mięsa, niezbyt klarowne… Można by wymieniać długo.

Restauracje

Gorący kociołek w stylu Shabu Shabu

2014-05-07 — 1

hotpot1
hotpot2
hotpot3
hotpot4
hotpot5
hotpot6
hotpot7
hotpot8

Gorący kociołek (po wietnamsku lẩu) to danie mojego dzieciństwa. Przygotowywany tylko na specjalne okazje, onieśmielał swoją wystawnością w szarych latach 90’.

Półmiski z krewetkami, cienkimi plastrami wołowiny, kulkami krabowymi, egzotycznymi warzywami przyprawiały o zawrót głowy. Niezwykłości uczcie nadawała również jej oprawa – podłoga zasłana gazetami służyła nam za stół. Przystawałam na tę egzotyczną zmianę obyczajów nie wiedząc, że wynika z przyzwyczajenia wietnamskich współbiesiadników do spożywania posiłków na słomianych matach, a nie z braku większego blatu. Siedząc w kucki czy skrzyżnie zbliżaliśmy się do siebie w skupieniu wyglądając co lepszych kąsków w bulgoczącym wywarze, podgrzewanym nieprzerwanie na polowej kuchence. Kolejne przysmaki pojawiające się w mojej miseczce, wrzucane przez przyjaciół bez pytania o zgodę, nauczyły mnie, co to znaczy okazywanie bliskości poprzez jedzenie.

W tym micie gorącego kociołka zawiera się smak mojego dzieciństwa, dlatego tak długo zwlekaliśmy z odwiedzeniem wietnamskiej restauracji o japońskiej nazwie Shabu Shabu, specjalizującej się w tego typu daniach. W Lany Poniedziałek wybór warszawskich lokali z przyzwoitą azjatycką kuchnią mieliśmy jednak ograniczony. Cóż robić? Postanowiliśmy zaryzykować.

Idea

Tradycja gorącego kociołka sięga podobno tysiąca lat, a jej korzenie wywodzą się z Mongolii i/lub Chin (to sporna kwestia). Idea zasadza się na celebracji wspólnego gotowania surowych składników w wywarze, który nieustannie podgrzewany jest w czasie ucztowania. Restauracja Shabu shabu nawiązuje do tej tradycji, ale jednocześnie odrzuca ważny jej element – jedzenie z jednego garnka. Kociołki wmontowane są w blat stołu i każdy może spróbować własnych sił w gotowaniu, dobierając ulubiony bulion, decydując o tym jakie składniki w nim zanurkują, w jakiej ilości i kolejności. Wszystko to wpływa na ostateczny efekt, dlatego danie to zawsze smakuje inaczej.

Tradycyjny jednogarnkowy lẩu występuje w Wietnamie w wielu odmianach (rozmaitości lẩu thập cẩm, z owocami morza lẩu hải sản, tajskiej lẩu Thái i innych – wegetariańskich oraz mięsnych, w tym wielu regionalnych), jednak w dużych miastach coraz większą popularność zyskują lokale z indywidualnymi gorącymi kociołkami. Wpierw pojawiły się ekskluzywne japońskieshabu shabu, a następnie w 2009 r. pierwsza sieciówka tego typu – Kichi Kichi, w której surowe składniki umieszczane są na ruchomej taśmie znanej z restauracji sushi typu kaiten. Obecna na polskim rynku restauracjaShabu Shabu oparta była na podobnym zamyśle sądząc po zdjęciach znajdujących się na stronie internetowej. W jej minimalistycznym, odrobinę postarzałym wnętrzu, nie ma już jednak taśmy, za to spore stoły z czterema kociołkami z osobnym sterowaniem. Szanowny Mąż chwali sobie neutralne wnętrze oraz możliwość samodzielnego gotowania, dzięki czemu może skomponować swój własny mięsny zestaw, pozostawiając mi rozkoszowanie się super świeżymi krewetkami (i mniej świeżymi krabami). Co ważne – pomocna obsługa udziela wskazówek technicznych i pomaga w doborze składników.      

Co zjemy

Zaczynając od przekąsek możemy spróbować puchatych bułeczek bánh bao – to klasyk kuchni wietnamskiej, na dodatek atrakcyjnie podany w bambusowym koszyczku. W menu znajdziemy również inne potrawy typu dim sum (drobne przekąski) – pierożki há cảo z mąki ryżowej i tapioki (chińskie fun guo) czy sủi cảo, czyli pierożki z mąki pszennej, z różnymi nadzieniami.

Przejdźmy jednak do konkretów. Główne menu składa się z gotowych zestawów oraz listy składników, które możemy dowolnie łączyć. Znajdziemy pośród nich rzadko pojawiające się na polskich stołach warzywa takie jak taro czy kłącze lotosu, a również zioła – szpinak wodny (rau muống), tajemniczo brzmiące cải cúc (inaczej tần ô), czyli po prostu liście chryzantemy, chiński seler (cần ta/ cần nước) oraz grzyby, a wśród nich warto wspomnieć o delikatnych enoki i aromatyczne shiitake. Zestawy kompletujemy zgodnie z własnymi preferencjami, ale warto zdecydować się na połączenie mięsa, owoców morza, warzyw/ziół, grzybów i makaronu – tak, aby podczas gotowania stworzyć wielowymiarową kompozycję smakową.

Do wyboru mamy cztery rodzaje bulionów – wietnamski, tajski, koreański i wegetariański. Ostatni nie był dla nas kuszący, więc stestowaliśmy pozostałe trzy. Niestety tylko koreański wyróżniał się intensywnym smakiem i był przyjemnie pikantny, ale nie wszystkim do gustu przypaść może jego kalmarowy aromat. Wietnamski i tajski trochę nas rozczarowały, ale poratowaliśmy je świeżym chili i sosem rybnym. Pomocna kelnerka poinformowała nas, że smaki dostosowane są do gustów europejskich i chociaż rozumiemy takie ustępstwa, to jednak wydaje nam się, że dodatek trawy cytrynowej, ananasa czy pomidorów nie zniechęci polskiego klienta ciekawego azjatyckich kuchni.

Składniki gotujemy krótko, a następnie maczamy w sosach – klasycznym (choć mniej ostrym) nước chấm na bazie sosu rybnego oraz lekko kwaśnym tamaryndowym. Zamówione przez nas kociołki (po doprawieniu) były tak pyszne, że zapomniałam że nie jest w Wietnamie i ucztowałam z pełnym zachwytu mlaskaniem i mruczeniem. Na koniec nie odmówiliśmy sobie wypicia esencjonalnego wywaru, który nasycił się smakami gotujących się w nim wcześniej składników.

Dla osób, których nie pociąga samodzielne gotowanie w restauracji, dostępne są dania gotowe – smażone makarony, drobne przekąski oraz desery (wśród nich koktajl z awokado, a przepis TU).

Na koniec najważniejsze – Shabu Shabu łatwo pomylić ze znajdującą się obok Dużą Mihą. Absolutnie tego nie róbcie.

Restauracje

Bar Ramen Amen

2014-04-23 — 0

ramen101.jpg

Doczekaliśmy się! W stolicy pojawił się pierwszy lokal gastronomiczny dedykowany słynnej zupie ramen. Na Zachodzie ramenbary (znane w Japonii jako ramenya) są już stałym elementem krajobrazu, my musieliśmy poczekać trochę dłużej na kuchnię japońską pauperum. Czy było warto?