Domowa kuchnia wietnamska towarzyszy nam każdego dnia, prawdziwą miłością darzymy jednak japońskie specjały. Od wytrawnych śliwek ume, przez delikatną tempurę otulającą warzywa i owoce morza niczym warstewka śniegu, aż po cieszące się w Polsce zaskakująco dużą popularnością sushi. Jedząc maki, czyli rolkę sushi warto przyjrzeć się jej dokładnie – wodorosty nori powinny być lekko chrupiące, lśniące ziarenka ryżu zlepione, a nie sklejone. To podstawa.
Mrużąc oczy dostrzec możemy jeszcze jeden szczegół – zapisany drobnym maczkiem napis: MADE IN CHINA. Jeśli go nie ma to znaczy, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Japończycy bowiem zawdzięczają idee sushi, czyli sposób konserwowania ryb solą i ryżem, Chińczykom.
Weekend to najlepszy czas na suszenie. Kiedy przygotowujemy sushi w domu, stosujemy technikę „co zrobisz, to zjedz”, dzięki czemu kolejne rolki są świeże. Najczęściej na drewnianą deskę sushi geta trafiają maki (rolki), inside-out maki (rolki z cienką warstwą ryżu na zewnątrz prasowanych glonów nori), futomaki (duże, płaskie rolki), nigiri (ryż bez wodorostów, za to z uczciwą porcją jednego rodzaju dodatku) i gunkany („łodzie podwodne”, upakowane po brzeg ikrą). Tyle sposobów przygotowania, a taka monotonia składników. Zakup różnych rodzajów świeżych ryb w jednym sklepie to wyzwanie, a w lokalnej Centrali Rybnej w Wołominie raczej nie poszalejemy z zakupami
Warto więc od czasu do czasu posuszyć na mieście – na przykład w Nippon Kan, najstarszej restauracji japońskiej w Warszawie. To taka miłość przez zasiedzenie. Jakość sushi, przygotowywanego przez tajskich kucharzy nie jest najwyższych lotów, ale możemy nacieszyć się składnikami, których w domu brak. Ponadto trzeba chociaż raz przyjść tutaj na teppanyaki, czyli pokaz smażenia na gorącej płycie teppan. Przed twarzą bucha ogień, słychać rytmiczne uderzenia metalowej łopatki, która w ekspresowym tempie przemieszcza się przed naszymi oczami. Kolejne potrawy podawane są z domieszką poczucia humoru pyzatego kucharza, który jednocześnie wykonuje akrobacje z nożami i inne sztuczki magiczki. Ceny są przystępne, ale nie na tyle, aby stołować się tu regularnie.
Zdesperowani rozpoczęliśmy więc poszukiwania suszarni dnia powszedniego. Z pomocą przybył nam bemowiak, który zasugerował restaurację Gruba Ryba na ul. Kasprzaka 7. W menu lokalu rządzi fusion – sporo serka Philadelphia, por, szparagi, oliwki, pomarańcze, orzechy włoskie, wiórki kokosowe, skórka z limonki, olej sezamowy, tajski sos chili… Ale oryginalne składniki to nie wszystko. Liczne są także wariacje sposobów przygotowania – jeśli nie zdziwią Was pieczone futomaki czy tempura futomaki to być może tamago maki (rolki zawijane w cienkiego omleta), w wersji na słodko – z bananem, ananasem, serkiem Philadelphia i Nutella. Co prawda mieliśmy już okazję spróbować owocowych rolek, zawiniętych w modny ostatnio sojowy papier, w krakowskiej restauracji Sakana Sushi Bar, jednak pozostajemy fanami klasyki. Najlepiej w wersji: surowy łosoś wewnątrz, opiekany łosoś na zewnątrz. I jeszcze więcej łososia! Dla tradycjonalistów Gruba Ryba oferuje niedzielną promocję -50%. Tym zabiegiem zdobyła nasze serca i żołądki. Za 60 zł jesteśmy w stanie objeść się po uszy przyzwoitym sushi. Polecamy!
Na koniec rady dobrej cioci o etykiecie jedzenia sushi.
Po pierwsze. Pałeczki trzymamy wysoko, a nie nad samą potrawą. Nie tylko ze względów estetycznych, ale i praktycznych – możemy sięgać po kąski bez ryzyka, że dotkniemy ich palcami.
Po drugie. Kiedy na stół trafia zestaw składający się z różnych rodzajów sushi zaczynamy od tych, które zawinięte są w glony nori. Dlaczego? Nori traci swoją chrupkość pod wpływem wilgoci – staje się ciągnące i zbyt dominujące w smaku.
Po trzecie. Nie maczamy nigiri w sosie sojowym od strony ryżu albo przynajmniej uważamy zanurzając je w ten sposób, ponieważ ziarna mogą stracić swoją lepkość. Trafiony zatopiony! Tak naprawdę nigiri powinniśmy wkładać do ust w ten sposób, aby położyć je na języku rybą. Szanowny Mąż praktykuje, ale ja nigdy nie widziałam tej sztuczki poza filmem „Jiro śni o sushi”.