Pierwsze kroki w Poznaniu stawiamy przeciskając się w kolejce do ramen baru. Dla lokalsów nie jest to bynajmniej zaskoczeniem, że dwa siostrzane lokale, Yetztu i Mikoya, skupiają na sobie tyle uwagi. Tym razem odkładamy na bok sentymenty i okrążamy wygłodniały tłumek – wybieramy ramen 2.0.
Wcześniejsza rezerwacja sprawia, że nie odbiliśmy się od drzwi Mikoyi. Pokonując kilka schodków, wślizgnęliśmy się do jej wnętrza, oddzielonego od świata grubo tkanym, przepuszczającym światło norenem. Zanim poły materiału rozdzielą się wpuszczając gości do środka, można na nich zauważyć symbol ensō (円相) – niedopełnionego kręgu. To pierwsza wskazówka, co do charakteru tego miejsca – dążymy do perfekcji, ale pozostawiamy miejsce na kreatywną nieokreśloność jutra. Brzmi jak zen? Zobaczmy na ile udaje się wcielić te ideę w życie.
W karcie dań nie ma wielu pozycji
W karcie dań nie ma wielu pozycji, a duże zdjęcia znacznie ułatwiają wybór tym, którzy nie przychodzą do ramen baru z japońskim słowniczkiem. 😉 Szybka decyzja i przed nasze oczy trafiają cztery rameny: tori shoyu, shojin vegan, miso uma i buta uma. Jakby tego było mało domawiamy deser – japońskie curry z kurczakiem karaage, żeby dobić do 4000 kilokalorii na osobę. 😉
Pierwszy – shojin vegan to kumulacja umami uzyskana z wszelkich możliwych jego źródeł: wodorostów kombu, grzybów shiitake, wielu warzyw, past miso oraz sezonowanego tare. Czasami im więcej tym lepiej, a czasami nie. Tym razem gęsty i ciężki ramen przytłacza mnie, ale pocieszam się świetnie dobranymi (względem siebie) dodatkami – kruchy chips z kłącza lotosu, mięsiste plastry grzybów eringi (エリンギ, boczniak mikołajkowy) oraz podane w całości chrupiące, białe bunapi-shimeji grają konsystencjami, a rzodkiewka, dymka, por i mizuna podszczypują język. Olej aromatyzowany siedmioma rodzajami pieprzu ma moc, która subtelnie rozgrzewa całość dania.
Buta uma pozwala nam na docenienie makaronu
Dopiero jednak kolejny ramen – buta uma pozwala nam na docenienie makaronu. Cienki, sprężysty, idealny – najlepszy jaki do tej pory jedliśmy w Polsce. Wszyscy wiemy, że ramen powinno się jeść jak najszybciej, ale powiem Wam w sekrecie, że jednym z najlepszych testów na jego jakość jest to czy po zrobieniu zdjęć spuchnie od wywaru czy nie. 😉 Nie spuchł.
Zawiesisty wywar (kotteri) nie dominuje wieprzowym aromatem jak to się zwykle zdarza. Został ładnie zrównoważony zarówno na poziomie wywaru, jak i poprzez dodanie sojowego tare z esencją owoców morza. Do tego cudne oczka lekko gorzkiego oleju czosnkowo-imbirowo-przegrzebkowo-krewetkowego. Całość piłabym duszkiem, gdyby nie troska o wielokrotnie tego dnia przekroczone przeze mnie normy tłuszczu i soli. 😉
Zaskoczyło mnie natomiast nagromadzenie dodatków
Zaskoczyło mnie natomiast nagromadzenie dodatków – delikatnych plasterków tłuściutkiej wieprzowiny nigdy dość, ale bambus w dwóch obliczach pokazał nam jedynie, że o niebo lepszy jest w wersji tradycyjnie dodawanej fermentowanej i marynowanej menmy. Brzytwą Ockhama obcięłabym z tej pozycji jasnego bambusa i menmę.
Moim faworytem został miso uma i sama nie mogę w to uwierzyć! Nie jestem szczególnym amatorem ramenów opartych na mieszance sojowych past, ale ten stanowi idealną kompozycję pod każdym możliwym względem. Dodatkowo zamówiona porcja pasty chili to dobre rozwiązanie dla tych, którym do szczęścia w japońskich ramenach brakuje jedynie ostrości. Plastry karkówki chashu przygotowane zostały metodą sous-vide, co zachowuje ich soczystą świeżość, do tego rzadko spotykana w Polsce menma, kiełki soi (fasoli mung?) oraz mocne smaki posiekanego pora, oleju czosnkowego i świeżego startego imbiru. Do tej pozycji koniecznie domówcie jajko sous vide – jeden z wielu dodatków, które możecie dobrać z karty.
Moim faworytem został miso uma
Na koniec obiecany deser – japońskie curry z chrupiącym kurczakiem karaage. Kare raisu (カレーライス) to klasyk z wielu japońskich barów, ale w Mikoyi został dopracowany pod każdym względem. Świetnie ugotowane krótkie ziarna ryżu, intensywny sos, marchew i ziemniaki o przyjemnie zwartej strukturze. Na dodatek wbrew temu, co pokazuje zdjęcie w menu – kurczak został oddzielony od sosu porcją ryżu, dzięki czemu zachował swoją chrupkość.
Jako podsumowanie nasuwa mi się jedno wyrażenie: dobra robota! Pomimo tego, że odwiedziliśmy Mikoyę w trakcie wyjazdu właścicieli do Japonii, zgrany zespół kucharzy i obsługujących nas osób sprawił nam ogromną przyjemność dbałością o szczegóły i dopracowaniem całości doświadczenia. Czy wszystko było idealne? Nie, ale dzięki japońskiemu standardowi gościnności drobne potknięcia stanowiły wyraz ludzkiej twarzy bliskiego perfekcji miejsca, jakim jest Mikoya.
PS. W Mikoya potrafią chwytać światowe trendy z prędkością światła, więc zapytajcie koniecznie o piwo z dodatkiem sproszkowanej zielonej herbaty. Zielony trunek słynie z dziwacznego smaku, ale ja byłam zadowolona.
Mikoya
Adres: Krysiewicza 6b, Poznań
Godziny otwarcia: pon.-wt. 12:00-21:00, śr. zamknięte, czw. 12:00-21:00, pt.-sob. 12:00-22:00, niedz. 12:00-20:00
Telefon: 731 285 082