Kiedy pytamy znajomych Japończyków o bezmięsny ramen zwykle tylko uśmiechają się z politowaniem dla europejskich fanaberii. Tak się jednak złożyło, że na przełomie lipca i sierpnia zamieszkaliśmy z wegańską rodziną na przedmieściach Nagoi i na własnej skórze przekonaliśmy się, że kuchnia japońska to nie monolit i świetnie się czuje nawet bez składników pochodzenia zwierzęcego.
Na nasze szczęście ten trend widoczny jest również w Warszawie, gdzie co jakiś czas ze swoim pop-upem pojawia się ekipa Vegan Ramen Shop. Tym razem na weekend przejęli warszawskiego Fokima i zgotowali w nim blisko ćwierć tysiąca porcji ramenu dla wszystkich zgłodniałych Japonii.
I chociaż to moja szósta miska ramenu w tym tygodniu to muszę przyznać, że na tle wieprzowo-drobiowych wywarów wypadli naprawdę dobrze. Ich miso ramen jest aż przytłaczający swoim ciężarem, dlatego zdecydowanie wolę połączenie morza i lasu, czyli shio ramen. Wywar na glonach, z chrupiącym nori i pełnymi smaku grzybami shiitake zadowoli najbardziej zatwardziałych mięsożerców (o weganach nie wspominając, bo oni w połowie akapitu już zwariowali ze szczęścia).
Nigdy nie przypuszczałam, że w zimny wieczór można marzyć o misce pełnej warzyw. Ale cóż zrobić, kiedy jest to sycąca esencja umami, w której chlupie się alkaliczny makaron. Z niecierpliwością wyczekuję stałej miejscówki Vegan Ramen Shop, a chodzą słuchy, że lokal pojawi się na początku kolejnego roku. W menu poza ramenami, będą dziwne japońskie desery i zielona herbata Jugetsudo. Mniam.