Przychodzimy w leniwą sobotę przed godziną otwarcia: drzwi otwarte, w kuchni pełna mobilizacja, a na stolikach kartki z rezerwacją. Strategicznie przywłaszczamy sobie ostatnie wolne miejsca przy oknie i oczekując na jedzenie przyglądamy się napływającym do lokalu gościom. Po kwadransie na zewnątrz robi się już kolejka, wewnątrz – Japonia. Kuchnia Satoru Yaegashi przyciąga bowiem jak magnes ekspatów stęsknionych za smakiem domu. Niektórzy są go tak wygłodniali, że wpadają w połowie października w klapkach i od progu czują się jak u siebie.