Jet lag już dawno opanowany, ale lag w publikowaniu postów tutaj trwa w najlepsze. Ale czas nadrobić zaległości.
Golden Week (japoński długi weekend majowy) oraz zmiana ery to najlepszy i najgorszy moment, aby znajdować się w Kioto. Obowiązuje zasada ZZ: wszystko jest albo zamknięte albo zatłoczone. Mój wyjazd zamiast ramenem stoi więc herbatą matcha – pije ją wszędzie gdzie mogę, więc nawet nocleg wybieram pod względem obecności wyłożonego matami ze słomy ryżowej pokoju herbacianego. Moja samotna podróż w ciąży budzi w konserwatywnych mieszkańcach miasta zakłopotanie – więc jak zgniłe jajko tkwię w ciągnących się w nieskończoność kolejkach. Czy warto? Zdecydowanie! Lokale z historią sięgającą XV wieku, manufaktury słodyczy pachnące ryżem i wiśniowymi liśćmi, świątynie które wciągają na długie godziny wędrówek – powodują ciągły niedosyt.
Rodzinny ryokan w którym mieszkam pozwala mi odczuć dopracowaną w każdym detalu japońską gościnność – od nastawienia ciepłej wody w kamiennej łaźni i przygotowania futonu do spania po składające się z wielu smakowitych elementów śniadanie z widokiem na pokryty dywanem miękkiego mchu ogród.
Kioto, jeszcze się kiedyś spotkamy!