Ten wyjazd obalił w mojej głowie mit streetfoodu – wszyscy znamy te hasła: jedz tam, gdzie znajdziesz największą kolejkę Tajów, restauracje są tylko dla turystów, a na dowolnym bazarze czy w food courtach wystarczy wybrać dowolne stoisko – wszystkie są dobre, bo autentyczne.
Na szczęście streetfood daje możliwość podglądania tego, co dzieje się w woku, jak wyglądają składniki przed obróbką i jakie triki stosują kucharze. I wiecie co? Z niedowierzaniem patrzyłam jak do pad thaia trafia sok z limonki i ani krztyna pasty z tamaryndowca, a nawet najpiękniej wyglądające krewety przesiąknięte były smakiem świadczącym o ich hodowlanym pochodzeniu. Tanie jedzenie oznacza tanie składniki. Wiem, że to brzmi jak problem pierwszego świata, ale chyba szkoda mi czasu i żołądka na jedzenie niedobrych krewetek.
Na post o polecanych miejscach przyjdzie jeszcze czas, ale muszę przyznać, że najlepiej pojadłam ucztując w restauracjach z domowym sznytem, gdzie można zamówić cały posiłek – nie na ulicznych stoiskach! Myślę, że w tej samej kategorii zmieści się odznaczona w tym roku 1* Michelin restauracja Ruean Panya (ร้านเรือนปั้นหยา). Na początku byliśmy trochę zaskoczeni jej formą – zamiast stolika można wybrać jeden z czterech domów. Usiedliśmy więc w rodzinnym salonie i nieskrępowanie mogliśmy nacieszyć się posiłkiem przygotowywanym przez właścicielkę – zupa tom yum i krewetki wielkości dłoni były najlepszymi jakie zjedliśmy podczas wyjazdu. To przykład, że nie trzeba wybierać pomiędzy jakością a autentycznością, swobodną atmosferą a gwiazdkami Michelin. Można mieć wszystko! A zamawianie na stół, a nie na osobę, kolektywne ucztowanie, to kierunek, który marzy mi się w tajskich restauracjach w Polsce.
W prywatnych wiadomościach pytaliście często „o co chodzi z tym Pumpui Thai Food”, „czy jesteście współwłaścicielami” albo „czy to płatna promocja”. Historię opowiedziałam już na Facebooku, ale mogę streścić ją ponownie. 🙂 W największym skrócie: po wizycie w Pumpui, na pytanie o to co można by poprawić zaproponowałam, żebym poleciała razem z nimi do Bangkoku i zorganizowała profesjonalne kursy kulinarne, doradziła w kwestii utensyliów kuchennych oraz formy podania i pomogła wybrać najciekawsze jedzeniowe miejsca, żeby jeszcze lepiej poznać najbardziej charakterystyczne smaki Tajlandii. Mówię „jeszcze lepiej”, bo to zdecydowanie nie był pierwszy wyjazd zespołu Pumpui do Tajlandii. 🙂 Chłopaki podeszli do tematu bardzo serio i liczę na to, że powstanie z tego coś fajnego dla nas wszystkich.
Pytacie czy teraz będziemy teraz promować Pumpui. Nie. Nigdy nie tworzymy „recenzji sponsorowanych”. Mam nadzieję, że najlepszą promocją będzie odświeżona karta z nowymi daniami oraz recepturami i nowy sposób podania, który przywoła wspomnienia z Bangkoku. Teraz wszystko w rękach właścicieli i szefa kuchni – ja (wiedząc co robiliśmy podczas tego szalenie intensywnego tygodnia) nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić jaki będzie rezultat. Dam Wam znać kiedy warto szykować się na rewizytę w Pumpui i samemu ocenić jak to się wszystko udało. Domyślam się, że SOON™. 😉 To będzie dobry rok dla kuchni tajskiej w Warszawie!