W żarzącym się neonami Shinjuku, pośród wieżowców i anonimowego tłumu, znajdziecie klaustrofobiczną uliczkę, której nazwa nie zachęca do jedzenia: Obsikana (Shouben Yokochou, 小便横丁). Czasy, kiedy faktycznie była zacisznym szaletem w środku miasta dawno minęły, teraz zadymiona atmosfera Tokio z czasów Showa przyciąga zagranicznych turystów. Tak, jest tandetnie. Tak, są kolejki. Tak, skwierczące szaszłyki yakitori można zamówić z angielskiego menu. Pod płaszczykiem komercji ukrywa się jednak Japonia jakiej nie znamy – dzika i soczyście rubaszna.
miejsce, które z dumą nosi nazwę Porannego Drągala
Kiedy pierwszy raz odkrywam zaułki Yokocho jest noc, ucieka mi właśnie ostatnie metro, a nogi bolą po ciągnącej się godzinami ceremonii herbaty. Ze świata szeleszczących kimon i etykiety tak sztywnej, że dłonie drżą przy każdym ruchu, przenoszę się do baru Asadachi (朝起), gdzie na twarzach ludzi ściśniętych na wąskiej ławce, co i rusz wykwitają uśmiechy rozgrzane alkoholem. Tu nie ma menu, tylko tajemnicze butelki, akwaria i szkielety żółwi ponad naszymi głowami. Nieważne bowiem, co zjemy -skutek ma być jeden i pewny – wzrost libido. W końcu po co innego przychodzi się do miejsca, które z dumą nosi nazwę Porannego Drągala?
Siadam przy wąskim kontuarze gotowa na wszystko. Tymczasem zaczyna się niewinnie od przekąski shirasu (白子), czyli niewielkich gotowanych rybek. Zjada się je w całości, wraz z głową, ośćmi i wnętrznościami, co zapewnia im nie tylko intensywny smak, ale i konsystencję, która stawia przyjemny opór.
dalej jest już bardziej odważnie – sashimi ze świńskich jąder
Dalej jest już bardziej odważnie – sashimi ze świńskich jąder. Na niewielkim talerzu właściciel i kucharz w jednej osobie układa cienkie plasterki surowego mięsa, do tego sos sojowy, posiekana dymka i żółtko. Zmieszane razem składniki tworzą mało apetyczną paćkę, ale są zaskakująco dobre.
Wraz z zaprzyjaźnionym ramenowym otaku z Hongkongu zaglądam w talerze moim współbiesiadnikom: chichrającym japońskim dziadkom i zbyt mocno umalowanej Koreance. Nasz japoński jest bardzo ograniczony, więc decydujemy się na zamawianie palcem. Tak przed nasze nosy trafiają grillowane salamandry, przyjemnie chrupkie, ale mało wyraziste, więc maczam je hojnie w sosie. Przepijamy szaszłyki piwem gotowi na kolejne wyzwanie – shirako (白子, dosłownie białe dzieci). To rybi mlecz (np. znanego nam dorsza), który wyglądem przypomina zwoje mózgowe.
Odważnie sięgamy po pałeczki, ale Lee wyprzedza mnie. Przełyka wijące się shirako i stwierdza, że nie jest tak źle. Kiedy oboje obśmiewamy napięcie nagle twarz mojego towarzysza przeobraża się. Jest zielony, wytrzeszcza oczy i nie jest w stanie wykrztusić ani słowa. Przełykam shirako i po chwili brutalnie dociera do mnie świadomość tej nagłej zmiany – ryby i ludzi nie dzieli tak wiele. Przekraczałam już wielokrotnie granice tego, co jadalne i niejadalne zagryzając przypominające dżdżownice wieloszczety, żywe larwy kokosowe czy afrykańskie gąsienice, ale pierwszy raz w życiu pożałowałam swojej otwartości. Nigdy więcej shirako!
Bar Asadachi (朝起), Shinjuku Omoide Yokocho (Shouben Yokochou)
Adres: Japonia, 〒160-0023 Tokyo, Shinjuku, 1 Chome−2, 13 ナガセ西新宿ビル
Godziny otwarcia: od 12:00 do 23:00 (w niedzielę zamknięte)