main

RestauracjeZakupy

Miejski ogrodnik: uprawa azjatyckich ziół

Wiktoria Górecka - 2017-06-07

Skończyły się czasy, kiedy azjatyckie zioła przylatywały do Polski samolotami, a każdy aromatyczny listek był na wagę złota. Najpierw Czesi przetestowali uprawę egzotycznych roślin na własnej ziemi, a teraz i w Polsce ścielą się plantacje pachnotki. Nawet w naszym domu.

W wietnamskich przepisach jak mantra powtarza się zdanie: świeże zioła ze sklepu azjatyckiego. Ale prawda jest taka, że mamy na nie apetyt tak duży, że musielibyśmy kupować je przynajmniej co drugi dzień, a nie jest to ani ekonomiczne, ani ekologiczne, biorąc pod uwagę jak daleko fatygujemy się samochodem po ulubione liście.

Jak zacząć uprawę?

Nasiona

Uprawę zaczęliśmy od propagowania ziół kupnych, kiedy ich gałązki zanurzone w wodzie wypuściły pierwsze, delikatne korzenie. Przeszliśmy też etap przywożenia z podróży zdobycznych nasion, ale teraz  po prostu idziemy do najbliższego sklepu ogrodniczego i w nim znajdujemy całkiem przyzwoity wybór różnych rodzajów bazylii (w tym tajskie: Horapha i Siam Queen oraz azjatycką, zwaną tulsi), kolendrę i pachnotkę – większość za cenę 2 złotych polskich. Jeśli to za mało to nie muszę chyba wspominać, że w internecie można znaleźć wszystko czego dusza zapragnie. Dopiero w ostateczności polecę Wam sklep azjatycki w Wólce Kosowskiej (jest to pewna nowość na blogu), gdzie obok stosów makaronów i butelek sosu rybnego wypatrzeć można sprowadzane z Wietnamu nasiona.

Sprzęt

Do podstawowej uprawy nie jest potrzebny żaden zaawansowany sprzęt. Pojemnik z ziemią, nasłonecznione miejsce, częste podlewanie i cierpliwość. Jeśli jednak nie możecie spełnić, któregoś z powyższych warunków to hydroponika jest dla Was idealnym rozwiązaniem.

Na czym to polega?

Hydroponika, to jak sama nazwa wskazuje, sposób uprawy roślin w wodzie, bez zastosowania gleby.  Znamy ją z wielkogabarytowych szklarni (stąd czysta sałata w sklepach, do której tak bardzo jesteśmy przyzwyczajeni), a Green Farm to jej oblicze mini – w formie domowego ogródka, ekstremalnie prostego do uprawy. Wystarczy woda, odżywka do roślin, wybrane nasiona i myk! Za pomocą jednego przycisku włączamy filtr, naświetlenie i wentylację. Następnie zapominamy o uprawie, a po 2-4 tygodniach rozpoczynamy zbiory (znacznie szybciej niż w przypadku tradycyjnych metod). My podskubywanie liści zaczynamy nawet wcześniej, bo najważniejszy jest dla nas nie jednorazowy efekt, a ciągła dostępność minimum 3 rodzajów ziół.

Plusy

  • Podlewanie raz w miesiącu! W przypadku tradycyjnej uprawy ziół konieczne jest podlewanie codzienne, a ja po prostu nie lubię powtarzających się do znużenia czynności. Sama świadomość jednego obowiązku mniej jest dla mnie przyjemnością 😉
  • Obniżone ryzyko chorób roślin – nie ma nic gorszego niż sklepowa kolendra, która w ziemi przytargała ze sobą larwy mączlika i pozarażała resztę roślin (zwłaszcza tych cenniejszych, uprawianych latami jak moja ukochana pilea).
  • Bezpieczeństwo spożywania – kupowane w sklepach zioła i sałaty są silnie pędzone nawozami. Dzięki domowej hydroponice mamy kontrolę nad tym czym odżywiane są rośliny – w końcu liczy się nie tylko smak, ale i skład. Przy zalecanym nawożeniu spełnione zostają najbardziej surowe normy żywieniowe –dla niemowląt i dzieci.
  • Bezpieczne nawilżanie powietrza – nie jest potrzebny żaden dodatkowy nawilżacz, a jednocześnie nie musimy bać się o unoszące się w powietrzu zalążki pleśni, co jest możliwe w tradycyjnej uprawie.
  • Wygoda w czasie urlopu – zioła, a nawet całe doniczki z roślinami możemy wstawić do naszej mini-szklarni i zostawić nawet na miesiąc. Będą na pewno dobrze nawodnione i doświetlone, a my nie będziemy musieli prosić o pomoc znajomych.
  • Możliwość ustawienia szklarni w dowolnym miejscu w mieszkaniu. Moją zmorą jest brak miejsca na parapetach – pozastawiane są roślinami, które staram się strategicznie umieszczać, aby jednocześnie wyglądały i dostawały tyle światła ile wymagają poszczególne gatunki. To po prostu fajnie wygląda, kiedy szklarnia znajduje się w niestandardowym miejscu np. rozświetlając korytarz i sprawiając, że nie chce się z niego jak najszybciej uciec.
  • Estetyka. Taka niewielka szklarnia naturalnie przyciąga uwagę, ponieważ jej zawartość ciągle się zmienia, rośnie, jest przez nas podjadana. To taki mikrokosmos w laboratoryjnej oprawie. Inteligentna szklarnia doceniona została również przez Instytut Wzornictwa w konkursie Dobry Wzór 2016 (finalista). Jedno ale – wolałabym jednak, żeby szyba była szklana, a nie plastikowa: miała swój ciężar i jakość.
  • Japońska jakość. Fanatyków Azji takich jak my na pewno ucieszy fakt, że szklarnia wykonana została w 100% w Japonii.
  • Obsługa sklepu. To osoby równie wkręcone w miejskie ogrodnictwo (a może nawet bardziej) niż ja. Mają mnóstwo konkretnych porad – od testów nawozów, przez wybór roślin, po triki na samodzielne przygotowywanie podkładu do sadzenia. Bardzo pro.

Minusy

  • Za komfort trzeba płacić i to całkiem niemało.
  • Dźwięk wentylatora może być irytujący jeśli uprawa znajduje się w sypialni.
  • Światło w 16 godzinnym trybie uprawy (np. 6 rano do 22 wieczorem) może być uciążliwe, jeśli na przykład budzi Was zbyt wcześnie lub utrudnia oglądanie filmów wieczorem.
  • Brak gotowych wkładów z waty lub gąbki, które umożliwiają wzrost roślin (za grosze można je wykonać samemu, ale gotowy produkt to też kwestia wygody).

Jeśli spodobała Wam się szklarnia Green Farm to mam dla Was specjalną pyzową zniżkę w wysokości 100 zł. Wystarczy wejść na oficjalną stronę sklepu i podczas składania zamówienia wpisać kod zniżkowy: PYZA. Udanych zakupów!

PS: Szklarnia Green Farm została nam wypożyczona do testów przez firmę U-TEC Europe. Treść wpisu nie była uzgadniana ani konsultowana. 🙂