Znacie nas i wiecie, że w wyszukiwaniu kulinarnych szaleństw nie mamy sobie równych, ale tym razem przekroczyliśmy wszelkie granice. 😉 Zamiast popłynąć z prądem do wietnamskiej zatoki Ha Long, tak słynnej, że zatopiona została falą turystyki, znaleźliśmy alternatywny szlak, który poprowadził nas prosto do regionu zwanego Bái Tử Long.
Podczas naszej kulinarnej wyprawy ze zwycięzcami konkursu organizowanego przez sieć restauracji To To Pho, za pośrednictwem wszelkich możliwych środków transportu (autobus międzymiastowy, busik, taksówka i łódź motorowa) dotarliśmy na maleńką wyspę Quan Lạn. Na szczęście godziny drogi spędzone na słuchaniu wietnamskich kabaretów i pieśni patriotycznych zostały nam wynagrodzone już podczas pierwszego śniadania.
Wyspa słynie z ekstremalnie świeżych owoców morza, wśród których prym wiodą drogocenne sikwiaki (sá sùng). To morskie stwory, przypominające dżdżownice, które wykopuje się z nadbrzeżnego piasku. Za cenę 650 zł za kilogram suszonych sikwiaków otrzymujemy sposób na uzyskanie najlepszego na świecie phở, które zniewala smakiem lekko słodkim, ale pełnym umami.
Aby je zdobyć wystarczy jedynie zapłacić rybakom, ale my postanowiliśmy zanurzyć stopy w błocie i powędrować wśród korzeni mangrowców, aby przyjrzeć się pracy kobiet polujących na te morskie dżdżownice. Krążą one po plaży w słomianych kapeluszach, z kopką w dłoni. W skupieniu wypatrują aż sikwiaki wychylą się na chwilę z piasku – w tym momencie energicznie uderzają w ziemie. Jeden szybki chwyt i cenna zdobycz ląduje w koszyku.
Skradaliśmy się za nimi, w końcu każdy krok to dla sikwiaków sygnał, aby zakopując się w piasku zawalczyć o życie. Z profesjonalistkami nie mają jednak szans – kobiety są zdeterminowane, aby dobrze zarobić na skupujących robaki Chińczykach i biednych turystach z Polski. 😉
Na wyspie można zjeść świeże sá sùng usmażone lub w zupie, a nawet napić się z nich nalewki. Skorzystaliśmy z tej okazji i musimy przyznać, że wyglądają zdecydowanie gorzej niż smakują. Nie są być może zbyt treściwe, ale mają przyjemną konsystencję i dzięki prostemu doprawieniu sosem rybnym i liśćmi pieprzowca są ciekawą, niezbyt inwazyjną kulinarną ciekawostką. My jednak najbardziej szykujemy się na nasze domowe phở z ich użyciem, bo obowiązkowo zaopatrzyliśmy się w suszone sikwiaki i nie zawahamy się ich użyć po powrocie do Polski.