Dziecko w restauracji to temat, który wzburza serca i umysły wielu Polaków. Zapominamy jednak, że w stosunkowo nowej dla nas sytuacji, związanej z rozwijającą się kulturą jedzenia w restauracjach, bierze udział całkiem sporo osób!
Na chybcika wypracowywane są normy zachowania dla dzieci, rodziców, innych klientów restauracji, obsługi kelnerskiej i menadżerskiej, osób gotujących oraz właścicieli lokali. Starcia pomiędzy wszystkimi elementami są nieuniknione i naturalne, ale w efekcie prędzej czy później przyniosą nowe standardy polskiej kultury kulinarnej.
Sami jesteśmy aktywnymi uczestnikami tego procesu, ponieważ już od pierwszych miesięcy życia Małej Pyzy zabieramy ją do różnego typu lokali gastronomicznych. Dlaczego to robimy?
Jedzenie to ważna część naszego życia – nie tylko je podtrzymuje, ale i sprawia nam hedonistyczną przyjemność, a czasami nawet pobudza poznawczo i emocjonalnie. Jeśli kiedykolwiek wzruszyliście się na widok kompozycji idealnie skończonej, gdzie każdy składnik jest dopracowany pod względem smaku, konsystencji i estetyki, to wiecie o czym piszę. Jasne, że cenimy domową kuchnię, comfort food w postaci schabowego z kostką czy azjatyckiego phở. Mamy jednak większe apetyty niż możliwości twórcze, dlatego cenimy pracę kucharzy i szefów kuchni. Tego sposobu przeżywania jedzenia chcemy nauczyć naszą córkę.
Zacznijmy jednak od początku. Sama zdolność wyczuwania smaku pojawia się już u około 8 tygodniowego płodu. Badania pokazują, że to co w tym czasie spożywa matka wpływa na preferencje pokarmowe jej potomstwa. Zatem już wtedy Mała Pyza pośrednio uczyła się miłości do smaków Azji, a szczególnie sosu rybnego :), polskich klusek wszelkiej maści i fine diningowej kuchni europejskiej. Po tym jak pojawiła się na świecie, wrażenia smakowe stały się ważnym elementem jej funkcjonowania, ponieważ inne zmysły i zdolności ruchowe są w tym okresie słabo rozwinięte. Jedzenie służy więc nie tylko odżywianiu rozwijającego się organizmu, ale jest ważnym źródłem wrażeń zmysłowych oraz wpływa na stan emocjonalny człowieka.
W ciągu pierwszych lat dzieci rozwijają się w zastraszającym tempie nie tylko pod względem fizjologicznym (np. pomimo pojawienia się kubków smakowych w okresie prenatalnym, dopiero około 4 miesiąca od narodzin zaczynają funkcjonować receptory odpowiedzialne za wyczuwanie sodu w pokarmie) oraz poznawczym – uczą się między innymi podstawowej zdolności, czyli rozróżniania tego, co jest jadalne, a co nie. Dzieje się to nie tylko dzięki do znudzenia powtarzanym komunikatom „nie”, ale przede wszystkim poprzez obserwację rodziców i innych. I tu przechodzimy do sedna.
Chociaż na drodze rozwoju zostaliśmy tak zaprogramowani, aby preferować smak słodki i słony, to pozostałe czynniki wpływające na preferencje pokarmowe są wyuczone. Odwieczny spór natura czy kultura w tym przypadku wygrywa ta druga. Skąd to wiemy? Odpowiedzi dostarczają badania na bliźniętach jednojajowych oraz… szczurach. Potomstwo gryzoni, które od początku otrzymywało różne rodzaje pożywienia w późniejszym okresie było bardziej otwarte na nowości. Jeśli rozszerzanie diety rozpoczęto dopiero u dorosłych osobników – sami domyślacie się jaki był efekt – dokładnie taki jaki widać u wielu ludzi. Brak tolerancji na nowe smaki, obawa przed nieznanym, typowe frazesy „nowoczesna kuchnia polska? Ja tam wolę schabowego i frytki”.
Jak aktywnie kształtować preferencje pokarmowe dzieci? Po pierwsze zadbać o urozmaiconą dietę, a przy początkowym odmawianiu określonych produktów (co w praktyce najczęściej oznacza warzywa) podawać je wielokrotnie (najlepiej w różnej formie) aż dziecko polubi ich smak. Efekt lubimy to, co znamy sprawdza się zresztą w każdym wieku i nie dotyczy tylko jedzenia (przykład z życia: nawet jeśli nie przepadamy za określoną piosenką, to po wielokrotnym wysłuchaniu w radiu zaczynamy nucić ją pod nosem i coraz bardziej nam się podoba). Oczywiście dziecko może ograniczyć się do spożywania posiłków w domu, ale nie zawsze jest to możliwe ze względu na tryb życia rodziców lub chociażby rodzinne wyjazdy. Jeśli chcemy, aby czerpało przyjemność z pobytu w restauracji oraz nauczyło się przestrzegania norm zachowania, to nie ma lepszej metody niż praktyka.
Restauracje (nie tylko) dla dzieci
Dziecko to człowiek, więc żeby przetrwać musi jeść. Brzmi to banalnie, ale przypomnijcie sobie o tym, kiedy następnym razem zobaczycie roczniaka w restauracji fine dining. Mała Pyza zwykle nie trafia do tego typu lokali specjalnie – szanujemy fakt, że inni goście wybierają się tam z powodu ważnych okazji czy żeby przeżyć doświadczenie restauracyjne w niczym niezmąconym spokoju i iluzji prywatności. Czasami jednak bywa, że wyruszamy w podróże mniejsze czy większe, co wiąże się z noclegiem w hotelach i korzystaniem z usług znajdujących się w nich restauracji. Jak sprawić, aby wszystkie osoby biorące udział w sytuacji dziecko w restauracji wyszły z niej zadowolone, a przynajmniej bez wrażenia niesmaku?
Po pierwsze warto przygotować siebie i innych na doświadczenie restauracyjne z dzieckiem – człowiekiem o szczególnych potrzebach, ale i ograniczeniach (wbrew powszechnej opinii, niezgodne z normami zachowanie dziecka to nie tylko wina rodziców, ale też kwestia wielu czynników mniej i bardziej kontrolowalnych: przede wszystkim okresu rozwojowego dziecka, jego samopoczucia czy warunków środowiskowych np. przebodźcowania muzyką czy głośnym zachowaniem innych gości).
Co to oznacza w praktyce? Przy rezerwowaniu stolika warto ustalić czy w restauracji znajduje się jakiś stolik na uboczu (idealnie – wolna sala), o której godzinie jest mniej gości, czy są dodatkowe udogodnienia, które ułatwiają rodzicom życie (krzesła, kąciki z zabawkami, przewijaki) itd. Itp. – sami musicie ustalić czy w danym miejscu jest przestrzeń komfortu dla wszystkich uczestników posiłku. W ten sposób udało nam się zjeść wspólnie z 9 miesięczną Nolą kolację z menu degustacyjnym trwającym niemal 3 godziny: pusta sala z czystą drewnianą podłogą idealną do raczkowania, krzesełko do karmienia i my – rodzice pokazujący dziecku jaką przyjemność można czerpać z jedzenia, jak trzymać sztućce, zwracać się do kelnera, dziękować szefowi kuchni, jak płacić i zostawiać napiwek. Powtarzamy to doświadczenie i za każdym razem jest inne – dziecko to nie constans, wraz z rozwojem zmieniają się z jednej strony jego umiejętności, a z drugiej wymagania. Oczywiście jest to również wyzwanie organizacyjne, ale praktyka przynosi pozytywne skutki.
Co w doświadczeniu restauracyjnym z dzieckiem pomaga, a co przeszkadza?
Nieważne są dla nas dodatkowe udogodnienia, ponieważ jesteśmy przygotowani na różne opcje i elastycznie się dostosowujemy do warunków przy pomocy sprytnych gadżetów (śliniaki, przewijaki podróżne, sprawdzona zabawka). Kluczowa jest jednak obsługa kelnerska. Z naszego doświadczenia wynika, że w restauracjach najmniej przygotowanych na przyjmowanie dzieci z samego założenia (np. fine dining, lokale z bogatą kartą alkoholi czy lunchem biznesowym), kelnerzy są najbardziej zaangażowani w obsługę małego gościa.
Dziecko poznając normy kulturowe często je przekracza, co wpisane jest w proces nauki. Jako rodzice odpowiedzialni jesteśmy za jego zachowanie, dlatego staramy się sami sprzątać lub w napiwku wynagradzamy dodatkowy trud włożony w obsługę naszego stolika.
To, co najbardziej nam przeszkadza w doświadczeniu restauracyjnym z dzieckiem to przede wszystkim negatywne nastawienie osób, zarówno niektórych kelnerów, jak i innych gości, do dzieci. Niestety zdarza się, że kiedy próbuję wprowadzić do restauracji wózek zaczynam być postrzegana nie jako kobieta, ale mamuśka. Co mieści się w tej obraźliwej etykietce? Roszczeniowość, problematyczność, skąpstwo.
Rozumiem, że w doświadczeniu wielu osób pojawiają się takie osoby, ale generalizacja cechy na całą populację jest oznaką stereotypowego myślenia. Nie dość, że jest ono po prostu błędne, to na dodatek niebezpieczne. I to nie tyle dla rodziców z dzieckiem, bo oni do danego lokalu gastronomicznego mogą po prostu nie wrócić, ale dla samej stereotypizującej osoby. Dlaczego? Stereotypy trudno zmienić, ponieważ wpływają na trzy poziomy: postrzeganie, interpretację i ocenianie. Są jak filtr, który sprawia, że informacje niezgodne ze stereotypem do nas po prostu nie docierają lub są minimalizowane pod hasłem: to tylko wyjątek od reguły. Widzimy zafałszowany obraz świata, a nie faktycznie jakim jest.
Zastanawiająca jest też powszechna tolerancja (w imię unikania konfliktów) dla głośnych zachowań osób dorosłych w restauracjach (śmiech, przekleństwa, publiczne rozmowy biznesowe, rozluźnienie obyczajów po alkoholu, pogardliwe traktowanie obsługi) kontrastująca z otwartością wyrażania braku akceptacji dla nieszczęśliwego (a nawet zezłoszczonego) płaczącego dziecka.
Wraz z rozwijającą się w Polsce kulturą jedzenia w restauracjach dzieci zaczną być coraz częstszymi gośćmi lokali gastronomicznych i dojdziemy do momentu wypracowania nowych norm kulturowych. Dlatego zabierajmy dzieci do restauracji i bądźmy aktywnymi uczestnikami tych zmian.