X

Don’t panic, czyli restauracja Yellow Dog na końcu świata

W wielu bardziej zrelaksowanych cywilizacjach Zewnętrznej Wschodniej Krawędzi Galaktyki przewodnik „Autostopem przez Galaktykę” zastąpił już wielką „Encyklopedię Galactica” jako standardowa skarbnica wszelakiej wiedzy i mądrości. Bo chociaż zawiera on wiele przeoczeń i fragmentów apokryficznych lub co najmniej zawrotnie nieścisłych, ma jednak przewagę nad starszymi i bardziej prozaicznymi dziełami pod dwoma ważnymi względami: po pierwsze, jest trochę tańszy; po drugie, ma na okładce napis „Bez paniki”, wydrukowany dużymi, sympatycznymi literami.

Każdemu z fanów lekkiego science-fiction w wykonaniu Douglasa Adamsa, napis „Don’t panic” skojarzy się z książką „Autostopem przez galaktykę”, z której pochodzi powyższy cytat. Podobny napis, wydrukowany sympatycznymi literami, powitał nas w restauracji Yellow Dog w Krakowie.

Kilka minut po zapoznaniu się z treścią przewodnikaAutostopem przez galaktykę, główny bohater z przerażeniem dowiedział się, że jego najbliższy przyjaciel jest kosmitą, Ziemia zaś wkrótce zostanie unicestwiona, gdyż podobno leży na trasie planowanej kosmicznej autostrady. My przed wizytą w Yellow Dogu korzystaliśmy z przewodników kulinarnych i na szczęście nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy. Zasugerowani pozytywnymi opiniami na branżowych portalach i rekomendacją znajomej krakowianki, nastawiliśmy się na smaczne azjatyckie fusion, wybierane z ciekawie skonstruowanego menu.

Menu jako takie warte jest osobnego akapitu z uwagi na użyte w nim opisy, słownictwo i kompozycję. Minimalistyczny, nowoczesny design karty dań współgra z surowym wystrojem całego lokalu i z pewnością przypadnie do gustu młodemu pokoleniu, lubującemu się w przesiadywaniu w knajpach z otwartym laptopem przy filiżance kawy. To specyficzny klimat, który nie każdemu musi się podobać. Ci, którzy nastawili się na mnogość azjatyckich elementów dekoracji poczują się zawiedzeni, ale Yellow Dog z pewnością ma swój własny styl, wpisujący się we współczesne trendy designu. Wracając do menu – byliśmy pozytywnie zaskoczeni, ale i zmieszani. Dlaczego? Groźnie brzmiące nazwy ingrediencji (kolcowój chiński, daun kesom, selasih, tempeh), mogą wprawić w zakłopotanie nawet takich wyjadaczy azjatyckiej kuchni jak my. Tym bardziej, że po szybkiej konsultacji z Google okazują się być np. indonezyjską nazwą… bazylii. Przypadły nam jednak do gustu zabawne anegdoty w opisach potraw, ale lista składników powinna być bardziej dokładna, ponieważ określenia takie jak liście czy zielenina są może zabawne, ale niewiele mówią o tym, co znajdziemy na talerzu.

Sami zobaczcie:

Ikan Pais 
Daun kesom jest często uprawiane przez buddyjskich mnichów, gdyż według ich przekonań listki tej rośliny zawierają substancje powodujące spadek libido. Nie ufamy temu przekonaniu, na pewno nie w tym daniu.
Ryba w ziołach, esencja z daun kesum i selasih, mieszanka świeżych egzotycznych liści, ryż jaśminowy

Kaczka po kantońsku 
Dwie doby, dwie temperatury i dwa czasy pieczenia, ale sekretem i tak jest pompka rowerowa!
Kaczka, wywar z kaczki i sosu sojowego, olej, chili, ryż jaśminowy

Tempeh goreng 
Szare i czarne wypryski, zapach amoniaku – to oznaka doskonale dojrzałego tempeh. Przepyszne!
Tempeh, sezonowa zielenina, marchewka, szczypiorek, sos orzechowy, ryż jaśminowy

Mniej miłym zaskoczeniem była obsługa. W takim lokalu od kelnera oczekuje się czegoś więcej niż przyjęcie zamówienia i podanie posiłku. Obsługująca osoba niestety nie potrafiła nas zaciekawić, a bardziej interesujące szczegóły dotyczące menu i samej knajpy udało się nam uzyskać dopiero po szczegółowej serii pytań. Mimo tego, że przyszliśmy tam głównie dla jedzenia, wykazująca inicjatywę obsługa byłaby świetnym dopełnieniem zagadkowego menu. Tematu niedziałającego terminalu kart płatniczych i przymusowej wyprawy na poszukiwanie bankomatu, z grzeczności nie będziemy rozwijać.

– Jeżeli zbierasz informacje do tego całego przewodnika i byłeś na Ziemi, to na pewno zebrałeś też coś na jej temat.
– No, udało mi się rozszerzyć trochę oryginalne hasło, owszem.
– To pokaż mi, co jest napisane w tym wydaniu. Muszę to zobaczyć.
Artur przesunął wzrokiem po ekranie i zobaczył, co wskazywał palec Forda. Przez dłuższą chwilę nie docierało do niego, a potem jego umysł prawie eksplodował.
– Co?! „Nieszkodliwa?!” To wszystko, co ma do powiedzenia? „Nieszkodliwa!!!” Jedno słowo!
– Co chcesz, w Galaktyce jest sto bilionów gwiazd i tylko ograniczona ilość miejsca w mikroprocesorach książki – powiedział.
– No dobra, ale na litość boską, chyba udało ci się trochę to rozszerzyć?
– No, owszem, udało mi się przesłać wydawcy nowy tekst hasła. Musiał go odrobinę skrócić, ale zawsze jest to jakiś postęp.
– I jak brzmi teraz? – zapytał Artur.
„Przeważnie nieszkodliwa”wyznał Ford i zakaszlał z lekkim zażenowaniem.

Przeważnie nieszkodliwy, taki właśnie okazał się być dla nas Yellow Dog. Powodów do paniki nie było, ale niestety, tak jak Ford Perfect, po wizycie nie możemy dopisać zbyt wielu intrygujących informacji do naszego przewodnika kulinarnego. Pomimo tego, że niezłych restauracji azjatyckich jest znacznie mniej niż gwiazd, knajpa ta nie wyróżnia się w sposób wyraźny. Restauracji nie da się niemalże niczego zarzucić, jednak nasze, być może wygórowane oczekiwania sprawiły, że wyszliśmy z niej z lekkim niedosytem. Prawdopodobnie ominęło nas jednak to, co najlepsze – zazdrościmy krakusom, mogącym okazjonalnie spróbować sezonowych przysmaków, których nie znajdziemy w podstawowym menu. Oferowane w Yellow Dogu limitowane porcje takich potraw jak stir fry z liści chryzantemy, gęsie żołądki z powietrzem wasabi czy sałatka z surowych baby krabów i niedojrzałego mango sprawiają, że do restauracji tej na pewno wrócimy otwarci na nowe doświadczenia kulinarne.

Podobne wpisy