Mamy słabość do hal targowych – zwykle to do nich kierujemy pierwsze kroki po przyjeździe do nowego miasta, zaintrygowani kupujemy nieznane, lokalne produkty i jemy streetfood w najbardziej autentycznej formie i przystępnej cenie. Obserwujemy ludzi, nasiąkamy klimatem i obkupujemy się w oldschoolowe utensylia do gotowania. Ot, tyle trzeba do szczęścia prawilnemu milenialsowi i ani ciutki więcej.