Nie mam nic przeciwko dobremu fusion. Wręcz przeciwnie – użycie lokalnych składników i podkręcenie klasycznych smaków to coś, czego oczekiwalibyśmy od współczesnych restauracji. W końcu większość z nas wychodzi do restauracji żeby zjeść LEPIEJ niż w domu. Do HAOSu przyciągnęły naszą trójkę głównie zdjęcia aranżacji tego miejsca. Klimat wystroju mocno nawiązuje do azjatyckich nocnych marketów, a całość zostatała nagrodzona w konkursie „Najlepiej zaprojektowane wnętrze w Gdyni” organizowanym przez Centrum Designu Gdynia.
Po prawie czterogodzinnej drodze do trójmiasta od razu rzuciliśmy się na menu i szybko zamówiliśmy wołowy (!) ramen, bibimbap i pierożki dim sum, a do tego mrożoną kawę i mango lassi. I to był największy błąd tego dnia – nie wczytaliśmy się w to, co drobnym drukiem napisane jest w karcie dań. Zanim jednak opowiem o smakach, warto wspomnieć o samym menu, w którym pojawiają się dania, a właściwie nazwy dań z Wietnamu, Tajwanu, Nepalu, Tajlandii, Chin, Indii, Korei i Japonii. Już to wzbudziło pewne obawy, ale postanowiliśmy się nie zrażać i dać szansę kucharzom.
I wtedy pojawił się on: ramen. Na początku chciałem go zwrócić, bo myślałem że pomylono zamówienia. Znając koncept lokalu nie oczekiwałem 100% autentyczności, ale zupa, która parowała przede mną w dość płaskim talerzu nie miała z tym daniem nic wspólnego. No może poza tym, że była cieczą i pływało w niej jajko. Idąc tym tokiem rozumowania, nawet żurek można by nazwać ramenem – a jednak nikt w Polsce tego nie robi. Dlaczego więc tak łatwo przychodzi restauratorom nadużywanie nazwy tego dania w kontekście zup, które odbiegają od wzorca tak daleko jak tylko mogą? W ramenie z HAOSu brakowało wszystkiego, a najbardziej pszennego makaronu alkalicznego ramen, od którego pochodzi nazwa tego dania. W środku znaleźliśmy za to wietnamski makaron ryżowy pho (?!). Zupa nie miała też olejów smakowych, tare i… smaku. Jedyne co potrafię o niej powiedzieć to to, że była słona i ciepła. Nawet pływająca w niej wołowina była pokrojona grubo i zrażała gumowatą konsystencją. Odłożyliśmy ją na bok po jednej łyżce. W klasyfikacji najgorszych ramenów ever, HAOS na pewno znajduje się w pierwszej trójce.
Drugie podejście to koreański bibimbap. A właściwie „koreański”, bo do miski trafił długoziarnisty ryż, wołowina, zblanszowane warzywa, jajko sadzone i chilli w formie płatków (szkoda, że nie pasty gochujang, bo danie byłoby bardziej wyraziste). Cały efekt bibimbap polega na samodzielnym i bardzo dokładnym zmieszaniu pieczołowicie ułożonych składników w pięciu kolorach. W HAOSie od początku na talerzu panuje chaos. Gdyby był on zasadny, bo danie jest lepsze niż oryginał, to nie byłoby problemu. A tak… bibimbap nie porywał smakiem ani delikatnością mięsa, ale pozwolił zaspokoić pierwszy głód po podróży. Zjedliśmy wspólnie do końca.
W ramach zamówionej przekąski dostaliśmy też „pierożki dim sum” (tak w Polsce nazywa się zwykle wszystkie pierożki na wschód od Uralu). Szybko okazało się, że bliżej im do domowych pierożków nepalskich – i nie jest to przypadek. Dowiedzieliśmy się, że za kuchnie odpowiadają w 100% Nepalczycy i pożałowaliśmy, że nie poszliśmy w stronę smaków Indii i Nepalu – to mogłoby wyjść nam na dobre. To danie, rozpatrując kategorie smakowe, stanowiło najjaśniejszy element tego zestawu, ale jednocześnie nie było na tyle warte zapamiętania, żebyśmy kiedykolwiek chcieli tam wrócić.
Czary goryczy dopełniła kawa z lodem i mlekiem skondensowanym. Spodziewaliśmy się mocnego uderzenia kofeiny, a otrzymaliśmy rozwodniony ulepek, który po dwóch łykach został uznany za niezdatny do konsumpcji. Za to mango lassi było uczciwe, chociaż niestandardowo podane z plasterkiem pomarańczy.
Klimatyczne wnętrze, które różnymi detalami przypomina nam wspomnienia z podróży do Azji, nie jest w stanie zniwelować negatywnego wrażenia jedzenia. Urzekło nas coś innego. Obsługa. Przemiła kelnerka cierpliwie słuchała naszych uwag i zamiast zbyć je grzecznym, ale obojętnym „rozumiem, bardzo przepraszamy”, autentycznie chciała zrozumieć dlaczego wybrane dania nam nie smakowały i co można poprawić. Aż chciałoby się ją zaprosić na wspólne azjatyckie ucztowanie. 🙂
Czy ten post jest emocjonalny? Jest, bo autentycznie nam przykro, gdy w czasach, kiedy masmixu nie można nazywać masłem, a oscypka oscypkiem jeśli nie jest zrobiony z mleka owczego – ramen bez makaronu ramen, tare i oleju smakowego dalej jest ramenem. Mimo tego, że nie rozumiemy fenomenu tego lokalu, osoby za niego odpowiedzialne na pewno coś robią dobrze – świadczą o tym zajęte stoliki i zadowolone twarze klientów.
HAOS
Adres: Starowiejska 14, Gdynia
Godziny otwarcia: pon. 16:00-22:00; wt.-czw. 12:00-22:00, pt.-sob. 12:00-23:00, niedz. 13:00-22:00
Telefon: 536 277 977