To nasz człowiek w Krakowie – Bożena. Trochę jak my rozdarta jest pomiędzy różnymi kuchniami świata, ale w tej całej skomplikowanej plątaninie fascynacji udaje jej się ze smakiem łączyć Tunezję, Wietnam, Japonię, byłe republiki radzieckie i cokolwiek jeszcze wskoczy do jej laboratorium fermentacji.
Lubimy jej kulinarne eksperymenty, barwne historie z lwowskiej wielokulturowej przeszłości, kolekcję książek i czujne oko do trendów. W jej mieszkaniu w gąszczu słojów skrywają się tajemnicze, bo oczywiście nieopisane kiszonki. Kiedy z sykiem odskakują kolejne przykrywki upajamy się fermentacyjnymi wyziewami i jesteśmy gotowi, aby zanurzyć palce w czarnej arabskiej muluhija. Wołowina rozpływa się w ustach, oblizujemy palce, które wędrują do kolejnych słoików z piklami. Rzodkiew z japońskim cytrusem yuzu, agrest, rzepa, rdestowiec, jablko, shiso, musztardowiec, a na koniec szot z fermentowanej czarnej marchewki i kwas owsiany. Mała Pyza je aż jej się uszy trzęsą, więc na wynos dostajemy jeszcze czebureki, a na mniejszy głód – garść suszonych rybek.
Wizyta u Bożeny jest jak kulinarny rollercoaster, jazda bez trzymanki w otchłanie autentyzmu. Nie chcemy tego skarbu zatrzymywać dla siebie – jeszcze niedawno Bożena karmiła w serwisie Eataway, regularnie pojawia się na krakowskich targach Najedzeni Fest, ale coś czujemy, że jeszcze sporo namiesza (nie tylko w swoich wybuchowych słojach).