X

Chorwacja: wypad kulinarny

Niezależnie od tego, gdzie się udamy odnajdujemy Azję. Tym razem jednak jej cząstkę, w postaci wietnamskiej kawy, musieliśmy zabrać ze sobą. Klimat wybrzeża Adriatyku jakoś nie sprzyja smakom orientalnym i z żalem musimy przyznać: Chorwacja i sajgonki nie mają ze sobą po drodze.

Co zamiast?

Obowiązkowy spacer po targowiskach. To na nich znajdziemy pomidory z plamami, figi robaczywki, mizerne winogrona z pestkami. Widoczny znak, że produkt pochodzi z małej uprawy, a nie od masowego dostawcy. A co najważniejsze – ma smak. Lubimy jakościowe jedzenie, organiczne, z najlepszym na świecie certyfikatem: od babci z ogródka. Chorwackie handlarki sprzedające swe plony skradły nasze serca, nie dziwi więc fakt, że co chwila przybijały sobie „żółwie” na znak udanego biznesu. Do tego produkty rzemieślnicze – warte każdej ceny, ponieważ wymagają dużego nakładu czasu, pracy i wiedzy, takie jak dojrzewająca szynka pršut czy owczy ser z Pagu (paški sir).

Mamy więc lokalne warzywa, chwasty i zioła, zamiast masła lokalny kajmak z kożuchów z mleka owczego, tradycyjne sery i szynki, do tego jeszcze chleb oraz oliwa prosto z tłoczni: śniadanie podano do stołu. Jeśli komuś mało – na targu czekają przekąski. Szczególnie ciepło polecamy soparnik, czyli dwie cienkie pity wypełnione farszem z botwiny pokrojone w poręczne trójkąty oraz zawijańce z ciasta filo z wołowiną (burek), jabłkami (pita od jabuka) lub serem (sir pita).   

Miejscowy foodie. Z obiadem jest już trochę gorzej – bez przewodnika trudno trafić na farmę muli i ostryg, zamówić jagnię u rzeźnika czy rozpoznać knajpę, w której stołuje się rybacka elita. Nam udało się podwójnie – trafiliśmy i na dobrego organizatora wyprawy w postaci Tomasza Sienickiego (znanego jako Kulinarny Splin), jak i gospodarza Leona Grubisica, ichtiologa i autora książki Dalmacja poza czasem. Opowieści górala znad morza. Do tego sztyga amatorów gotowania i mamy przepis nie tylko na dobry obiad, ale i wielogodzinne ucztowanie.

Wyprawa kulinarna. Jeśli chcesz dobrze zjeść – ugotuj sobie sam. A jeszcze lepiej w grupie, bo rachunek jest prosty  – mniej pracy, a więcej zdobytej wiedzy i umiejętności. Czego nauczyliśmy się przez tydzień?

JAK sprawiać po ciemku labraksa, nadziewać na szpadę sardynki (a na dodatek odróżniać je od sardeli), przygotować pieczone jagnię, upiec słodkie, ale z goryczką lawendy urmasice, ugotować sarmę (gołąbki w liściach kiszonej kapusty), hodować mule i ostrygi, tasakiem dostać się do jagnięcego móżdżka czy upiec pitę. Działo się!

Podobne wpisy