X

Bar Ramen Amen

Doczekaliśmy się! W stolicy pojawił się pierwszy lokal gastronomiczny dedykowany słynnej zupie ramen. Na Zachodzie ramenbary (znane w Japonii jako ramenya) są już stałym elementem krajobrazu, my musieliśmy poczekać trochę dłużej na kuchnię japońską pauperum. Czy było warto?

Idea

Przypadł nam do gustu koncept tego miejsca. Nazwa oraz wystrój nawiązują bezpośrednio do budzącej kontrowersje wspólnoty religijnej, znanej głównie w kręgach ateistycznych ze względu na jej parodystyczny charakter. Pastafarianie, bo tak zwą się członkowie Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, swoje modlitwy kończą słowem RAmen, alternatywną wersją chrześcijańskiego Amen. Tym samym wyjaśnia się zagadkowa nazwa lokalu, a na przekonanie niedowiarków ścianę zdobi mural nawiązujący do Stworzenia Adama Michała Anioła, na którym w rolę stwórcy wciela się słynny makaron. Absurdalne? Tak, ale w końcu życie jest zbyt poważne, aby brać je na serio. Klientów, którym brak dystansu w opiekę bierze Budda, przycupnięty w kącie sali obserwuje ją spod wpółprzymkniętych powiek.

Co zjemy

Rozrysowane na ścianie menu podsumować możemy jako Asian fusion. Chociaż dominuje w nim ramen, będący w założeniu bulionem z długimi nitkami sprężystego makaronu na bazie mąki pszennej, jajek oraz kansui, to w praktyce większość ze stestowanych przez nas zup ma niewiele wspólnego z oryginałem. Bar Ramen Amen zamiast imitacji japońskiego klasyka proponuje swobodne wariacje na temat. W końcu ramen jak żadna inna zupa, ma nie tylko wiele wariantów, ale i ujawnia charakter gotującej go osoby. Kucharz może dowolnie żonglować jego trzema głównymi elementami: bulionem, makaronem i dodatkami.

W Barze Ramen Amen znajdziemy ciemny wywar z kaczką (Duck Ramen), delikatny rosół a la polonaise ze smakowitym kurczakiem (Chicken Ramen), a nawet Thai Ramen zabielony kokosowym mlekiem. W sporych rozmiarów miskach pływają makarony wszelakie – płaski ryżow phở, dietetyczny „zero kalorii” z konnyaku i oczywiście ramen, ale niestety nie własnej produkcji, co powinno być wyróżnikiem przybytku firmującego się jako ramen bar. Do kuchni japońskiej lokalowi temu daleko, co podkreślają kolejne pozycje menu – smażony pad thai (z ciekawymi dodatkami, ale w wersji z krewetkami dość drogi (29zł) jak na danie wywodzące się z gastronomii ulicznej), curry w trzech kolorach, tajskie sałatki i desery (kolorowe perełki tapioki z liczi).

Dlaczego ten mocny wpływ Azji Południowo-Wschodniej nas nie dziwi? W kuchni rządzi Sunan, znana z nieistniejącej już Sunanty, gotująca również w pobliskim Seaside Bistro (?). Jeśli nadal uważacie, że to za mało, żeby zaliczyć Ramen Amen do kategorii Asian fusion, to może przekonają Was trzy zmiany kucharzy rodem z Tajlandii, Nepalu i Korei. Możemy zatem spodziewać się, że menu będzie podlegać reinterpretacjom – dla nas jest to wystarczający powód, żeby zajrzeć tam ponownie. Jedyne czego moglibyśmy sobie życzyć na przyszłość, to większego dopracowania dodatków – klasyczne jajko, rybne kamaboko czy własnej produkcji kiszonki, zdeklasowałyby ramen, który znaleźć możemy w menu warszawskich japońskich restauracji.

RAmen!

Podobne wpisy